Osiem spotkań. Cztery zwycięstwa, jeden remis i trzy porażki. Trzynaście goli strzelonych i siedem straconych. Oto bilans reprezentacji Polski za rok 2020, jeden z najdziwniejszych, z wiadomych względów, w dziejach naszej drużyny narodowej. Wszystko zawarło się w ciągu zaledwie 75 dni. Od 4 września do 18 listopada, a klamrą spinającą dokonania „biało-czerwonych” w tym roku były dwa mecze, oba przegrane, z Holandią.
Ulegliśmy też Włochom, a z tym samym zespołem odnotowaliśmy jedyny w tym roku remis. W pokonanym polu drużyna Jerzego Brzęczka pozostawiła Bośnią i Hercegowiną, dwukrotnie, a także Finlandię i Ukrainę. Co jednak, prócz wyników poszczególnych spotkań, było najważniejsze? Bez wątpienia utrzymanie miejsca w dywizji A Ligi Narodów.
Ponadto poznaliśmy ostatniego rywala grupowego na Euro 2020, którym została Słowacja, a także dowiedzieliśmy się, z kim zagramy w eliminacjach mundialu Katar 2020.
Część dróg prostych, część krętych
Suche fakty, to jedno. A drugie, to odpowiedź na pytanie, jaki był to rok w wykonaniu naszego zespołu narodowego? Michał Bajor śpiewa: „Trochę chmur, trochę słońca. Coś z początku, coś z końca. Trochę pieprzu, ciut mięty, część dróg prostych, część krętych. Ciut poezji, ciut prozy, trochę plew, trochę ziarna. Taka miłość, taka miłość w sam raz, idealna”.
Ze skalą zachmurzenia, z krzywizną dróg, a także z rolniczą cząstką refrenu tej piosenki można się, w kontekście reprezentacji Polski, zgodzić. Niemniej jednak miłość pomiędzy drużyną Jerzego Brzęczka, a kibicami, na pewno idealna nie jest. To trudne uczucie. Zarówno dla sympatyków, jak i trenera. Selekcjoner, od początku pracy z reprezentacją, a na stanowisku jest już 28 miesięcy, nie ma wysokich notowań u kibiców.