Grono optymistów wierzących w taki scenariusz się kurczy i trudno się dziwić. Ruch nie punktuje przede wszystkim przez własne - najczęściej wyraźne - słabości, a nie z powodu pecha, choć czasami również i rywal jest po prostu silniejszy.
Spotkań, w których chorzowianie mogli powalczyć o punktową zdobycz, nie brakowało. Już dwa ostatnie - z Radomiakiem Radom (0:0) oraz Widzewem Łódź (1:2) - miały rozpocząć w kalendarzu Niebieskich nowy etap. Zmienił się trener, bo Jarosława Skrobacza zastąpił Jan Woś, a Ruchowi sprzyjał także plan gier, bo zniknęły z niego zespoły ligowej czołówki.
Czytaj więcej
Wróciły wspomnienia o korupcji i piłce zakrapianej alkoholem, reprezentacja po raz pierwszy od dekady przegrała eliminacje wielkiego turnieju, a Polski Związek Piłki Nożnej próbuje kneblować dziennikarzy.
Przeciwko Radomiakowi zawiodła tymczasem skuteczność, a z Widzewem - koncentracja. Trudno inaczej określić sytuację, w której tuż po wznowieniu gry rywal wyrównuje po uderzeniu zza pola karnego, a potem z boiska wylatuje z czerwonymi kartkami dwóch obrońców Ruchu.
Ruch Chorzów walczy o utrzymanie. Sytuacja jest trudna
- Ból jest spory - przyznaje bramkarz Krzysztof Kamiński. - Było w szatni widać, że na chłopakach ten mecz odcisnął duże piętno. Trudno się jednak dziwić, skoro byliśmy blisko "dowiezienia" wyniku w podwójnym osłabieniu. Styl pozostawiał wiele do życzenia, ale bez dwóch zawodników trudno grać ładnie i kombinacyjnie, a my czasem mamy z tym problem także w jedenastu.