Nie jest przypadkiem, że ponad połowa zawodników powołanych przez selekcjonera Siergieja Clescenco gra za granicą. Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, średnie zarobki wynoszą tam około 300 euro, a jedna czwarta społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa. Kto może, pakuje więc walizki i wyjeżdża. Byle dalej od Kiszyniowa, choć w stolicy i tak bieda nie bije tak bardzo po oczach jak na prowincji.
Piłkarze przygotowujący się do meczu z Polską występują na co dzień w Rumunii, Grecji, Turcji, Izraelu, Rosji, Ukrainie, Białorusi czy Azerbejdżanie. Najlepsi, jak pomocnik Artur Ionita, mogą liczyć na kontrakt we włoskiej Serie B. Najbardziej doświadczony zawodnik reprezentacji w ostatnim sezonie był wypożyczony z Pizy do Modeny, a w przeszłości grał w Serie A i uzbierał nawet ponad 200 spotkań (Hellas Werona, Cagliari, Benevento).
Czytaj więcej
Polacy przepraszali przed i po meczu z Czechami, a zapomnieli, żeby jeszcze zagrać w piłkę, choć tego wymaga od nich nowy selekcjoner. Fernando Santos zaczął pracę z naszą reprezentacją wstydliwie, ale za chwilę dostanie szansę na poprawkę.
Ionita ma korzenie rumuńskie, ale są też zawodnicy, w których żyłach płynie krew rosyjska i ukraińska. Reprezentacja to mieszanka kulturowa będąca odzwierciedleniem społeczeństwa. Po uzyskaniu niepodległości w 1991 roku Mołdawianie podzielili się na tych, którzy chcą integracji z Rosją, i zwolenników wejścia do Unii Europejskiej. Wybuch wojny oraz obawy, że podzielą los Ukrainy, przyspieszyły starania o członkostwo.
– Jesteśmy Europejczykami, a miejsce naszego kraju jest w Unii. To dla nas szansa, by żyć w pokoju i dobrobycie – mówiła niedawno podczas wiecu w Kiszyniowie prezydent Maia Sandu. W czerwcu ubiegłego roku była republika ZSRR otrzymała status państwa kandydującego do UE.