Tak emocjonującego końca sezonu w Bundeslidze nie było od dawna. Borussię i Bayern przed ostatnią kolejką dzieliły tylko dwa punkty. Lider z Dortmundu miał los w swoich rękach, wystarczyło, że pokona średniaka z Moguncji.
Pomóc mieli kibice. Kto choć raz był na meczu Borussii, wie jaką atmosferę potrafi stworzyć publiczność na wypełnionych po brzegi 80-tysięcznych trybunach. Gospodarze nie wytrzymali jednak presji. Oczekiwania chyba ich przytłoczyły i popołudnie, które miało być wielkim świętem, zamieniło się w jeszcze większą stypę.
Od początku nic nie układało się po ich myśli. Bayern - po trafieniu Kingsleya Comana - szybko objął prowadzenie w Kolonii, a Borussia już po 24. minutach przegrywała 0:2. Jakby tego było mało, Sebastien Haller, który pokonał raka i był ostatnio najgroźniejszą bronią drużyny, nie wykorzystał rzutu karnego, a Karim Adeyemi jeszcze przed przerwą opuścił boisko z kontuzją (zmienił go Marco Reus).
Borussia zerwała się do ataku dopiero, gdy na zegarze pozostawało pół godziny. Gola po akcji z Giovannim Reyną strzelił Raphael Guerreiro. Chwilę później w Kolonii doszło do niecodziennej sytuacji. Trzeba było przerwać mecz, bo włączyły się zraszacze. Minęło kilka minut, Serge Gnabry zagrał piłkę ręką w polu karnym, po interwencji VAR sędzia podyktował jedenastkę dla FC Koeln, a Dejan Ljubicić wyrównał.
Była 81. minuta. W tym momencie mistrzem była Borussia, ale Bayern się nie poddawał. Thomas Tuchel wykazał się trenerskim nosem, wpuścił na murawę Jamala Musialę i to właśnie 20-letni pomocnik został bohaterem obrońców trofeum. Uderzył zza pola karnego, precyzyjnie po ziemi i Bayern znów był na prowadzeniu w tabeli.