Obie drużyny – szczególnie osłabiony kontuzjami Lech – skupiły się na walce i zaangażowaniu. Legia momentami przypominała sobie, że warto dorzucić do tego grę w piłkę i to wystarczyło, by 41 tysięcy widzów obejrzało, jak zawodnicy Stanisława Czerczesowa bez większych problemów pokonują gospodarzy 2:0 po dwóch bramkach Nemanji Nikolicia.
Atmosfera była gorąca i podgrzewana już od kilku dni. Także z powodu Kaspera Hamalainena, który zimą trafił z Lecha do Legii. Czerczesow wpuścił fińskiego pomocnika z ławki rezerwowych kilka chwil przed końcem meczu, już przy stanie 2:0 dla Legii.
Na konferencji prasowej odżegnywał się jak mógł od oskarżeń, że zrobił to wyłącznie po to, by rozzłościć poznańską publiczność, która oczywiście powitała Hamalainena gwizdami i wyzwiskami. – Wprowadziłem Kaspra, ponieważ w tym momencie potrzebowała go drużyna – mówił Czerczesow.
Jednocześnie Rosjanin nie szczędził szpileczek Lechowi. Na pytanie, czy obawiał się poznańskiej drużyny, odpowiedział, że nie, ponieważ najlepszy zawodnik Lecha jest od kilku miesięcy w Warszawie (Hamalainen oczywiście), a opuszczając salę konferencyjną, pokazał poznańskim dziennikarzom literę „L" ułożoną z palców u dłoni – symbol Legii.
Lech do tego meczu przystąpił bez jednego z najważniejszych piłkarzy zespołu Jana Urbana – Karola Linetty'ego. Ma on złamane żebra i nie weźmie udziału w zaczynającym się dziś zgrupowaniu reprezentacji Polski przed meczami z Serbią i Finlandią. Do końca rundy zasadniczej nie zagra też Szymon Pawłowski, a za kartki pauzować musiał podstawowy stoper Marcin Kamiński. I to właśnie błąd zastępującego go Macieja Wilusza spowodował, że Nikolić znalazł się sam na sam z Jasminem Buriciem i oczywiście tę sytuację wykorzystał.