Powiększenie liczby uczestników turnieju to ukłon wobec mniejszych krajów, głównie spoza Europy. Kierujący Międzynarodową Federacją Piłkarską (FIFA) Gianni Infantino od lat sprzedaje im swoją wizję i efekt tego jest taki, że za nieco ponad trzy lata dostaniemy mundial na sterydach.
Infantino już w 2009 roku, walcząc o przejęcie schedy po Seppie Blatterze, obiecywał delegatom nieskrępowany dostęp do zysków FIFA („jej pieniądze to wasze pieniądze!”) i wziął na sztandary hasło demokratyzacji piłki. To logiczne, skoro w zrzeszającej 211 członków międzynarodowej federacji głos Niemiec znaczy tyle samo co Dżibuti. Infantino za chwilę wygra wybory na kolejną kadencję przez aklamację. Opozycji przez dekadę się nie doczekał.
Mundial w 39 dni
Szwajcar federacje z krajów Trzeciego Świata kokietuje od lat i chyba nieprzypadkowo reforma mundialu ostateczny kształt dostała podczas kongresu w Kigali, stolicy Rwandy. To 137. kraj rankingu FIFA, który nigdy nie zakwalifikował się nawet do Pucharu Narodów Afryki.
Władze światowej federacji, projektując kolejny mundial, porzuciły pomysł szesnastu trzyzespołowych grup na rzecz dwunastu czterozespołowych. To gwarancja, że nie przeżyjemy kolejnej „hańby z Gijon”, gdy RFN i Austria podczas turnieju w 1982 roku tak ustaliły wynik ostatniego grupowego meczu, aby awansować wspólnie kosztem Algierczyków. Inny efekt tej zmiany jest taki, że zamiast 80 meczów dostaniemy 104 (mundial przez 24 lata składał się z 64 spotkań).
Czytaj więcej
Prezydent FIFA Gianni Infantino został skrytykowany przez użytkowników mediów społecznościowych po tym, jak widziano go robiącego sobie selfie tuż obok otwartej trumny z ciałem zmarłego niedawno Pelego.