Szymon Marciniak: Najpierw rozmawiam

Rozmowa: Szymon Marciniak, pierwszy polski sędzia, który będzie prowadził mecze podczas finałów mistrzostw Europy.

Publikacja: 18.05.2016 18:42

Szymon Marciniak

Szymon Marciniak

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Rzeczpospolita: Ma pan tremę?

Szymon Marciniak: A powinienem? Mam 35 lat i zdaję sobie sprawę, że jeśli dobrze wypadnę, to może być początek prawdziwej kariery. Ale tremy nie mam. Od trzech lat sędziuję mecze z udziałem najlepszych zawodników na największych stadionach.

Świadomość władzy nad Cristiano Ronaldo i innymi gwiazdami nie deprymuje?

Sędzia jest raczej szanowany przez piłkarzy. Świadczy o tym choćby to, że przyjęło się do nas zwracać per pan. Ja mówię do zawodników po imieniu. Trzymam dystans, ale nie chcę tworzyć barier. Oni powinni wiedzieć, że jestem partnerem. Pilnuję porządku, ale rozumiem ich pracę. Nie wyrabiam sobie autorytetu szafowaniem kartkami, bo nie uważam, żeby to była dobra metoda. Nim pokażę zawodnikowi żółtą kartkę, najpierw z nim rozmawiam i ostrzegam. To się sprawdza i w Polsce, i za granicą.

Pierwszy raz sędziował pan mecz w ekstraklasie, mając 27 lat. Był pan w wieku piłkarzy, ale jako piłkarz nie mógł im pan zaimponować. To przeszkadzało?

Nie grałem w piłkę na poziomie ligowym, ale długo i w kilku klubach. Byłem w szerokiej kadrze Wisły Płock, kiedy trenował ją Dariusz Wdowczyk, a dyrektorem klubu był Andrzej Strejlau. Z Wisłą doszedłem do półfinału mistrzostw Polski juniorów, gdzie pokonała nas Wisła Kraków braci Brożków. Przez rok grałem w amatorskich klubach niemieckich. To pozwoliło mi poznać niemiecki slang futbolowy. Kiedy sędziujesz mecz Bayernowi, to się przydaje. Bawiłem się piłką w Mazowszu Płock, Zdroju Ciechocinek, Błękitnych Gąbin i Kujawiaku Włocławek. Piłkarskie życie poznałem od środka, z machlojkami działaczy włącznie.

Na boisku pan nie sprawia wrażenia człowieka, którego można oszukać...

To kwestia charakteru i doświadczeń z rozmaitych boisk. Zawsze byłem ambitny i pewny swoich racji. Kiedyś za krytykowanie decyzji sędziego zobaczyłem czerwoną kartkę. Powiedziałem mu, że się nie zna, więc on odpalił: jak jesteś taki cwany, to idź na kurs sędziowski. No więc poszedłem. Ten sędzia nazywał się Adam Lyczmański.

Na ile sobie przypominam, jak sędziował później w ekstraklasie, to pańska opinia mogła nie być pozbawiona racji...

Wtedy to on na pewno miał rację. Po jakimś czasie staliśmy się kolegami. A kiedy zostałem sędzią międzynarodowym, na jeden z meczów zabrałem Adama jako asystenta.

Jak się zostaje sędzią międzynarodowym? Trzeba mieć znajomości w PZPN, UEFA i FIFA? Bez tego dawniej nie było szans na karierę. Mówiło się, że sędziowie biorą koperty, bo na początku karier sami je dawali i muszą sobie odbić.

Na szczęście znam to tylko ze słyszenia. Skorzystałem w jakimś sensie na cudzym nieszczęściu. Wielu sędziów pogrążyła afera korupcyjna i trzeba było szukać nowych.

Nie na cudzym nieszczęściu, tylko nieuczciwości.

I tak, i nie. Kto był nieuczciwy, to był. Mam jednak wrażenie, że kilku sędziów dostało odłamkami i trudno im udowodnić niewinność. Ja niektórym wierzę. Ale mnie to wszystko nie dotyczy. Musiałem tylko udowodnić, że spełniam warunki, by zostać sędzią.

Długo to trwało?

Zapisałem się na kurs, mając 21 lat. Wtedy jeszcze grałem, ale nie najlepsze doświadczenia z działaczami Kujawiaka Włocławek sprawiły, że zostawiłem grę dla sędziowania. Byłem młody, sprawny, miałem doświadczenia z boiska, więc trudno mnie było nabrać. Awansowałem z roku na rok. Jak pan wspomniał, kiedy w 2008 roku pierwszy raz prowadziłem mecz ekstraklasy, byłem w wieku zawodników.

Michał Listkiewicz wtedy powiedział, że jeśli będzie się pan dobrze rozwijał, to zapomnimy o płockiej rodzinie Mikołajewskich, w której było trzech sędziów.

Miło to słyszeć. Takie opinie, połączone z dobrymi ocenami za prowadzone mecze, sprawiły, że zostałem objęty programem UEFACORE dla młodych talentów. Jesienią 2010 roku spędziłem w Nyonie dwa tygodnie na kursach i ćwiczeniach, w styczniu 2011 pojechałem tam ponownie, a do Polski wracałem już z plakietką sędziego międzynarodowego.

Dawniej sędzia z Polski, żeby myśleć o karierze międzynarodowej, musiał mieć patrona w komisji sędziowskiej FIFA lub UEFA. Siłą rzeczy musiał dbać o jego względy. To nie reguła, ale się zdarzało.

Dopóki nie pojechałem na kurs do Nyonu, nikogo w UEFA nie znałem. Selekcję przeprowadzał Pierluigi Collina. Patrzył, jak kto daje sobie radę na boisku, a nie skąd pochodzi. Sędziowie z krajów Europy Zachodniej wcale nie byli faworyzowani. Gdybym się nie sprawdzał, toby pan teraz ze mną nie rozmawiał.

W Polsce przez lata awansowali bardziej cwani, mający kontakty i numer telefonu do „Fryzjera".

Pan to wie pewnie lepiej ode mnie. Ale kiedy takie sędziowanie się skończyło, skompromitowani sędziowie i obserwatorzy musieli odejść, okazało się, że są w kraju setki młodych chłopaków, którzy zaczęli wierzyć w sens pracy sędziego. Uwierzyli, że mogą zostać sędziami bez tych wszystkich chorych układów. Ja jestem tylko jednym z grupy kilku arbitrów mniej więcej w tym samym wieku, którzy osiągnęli cel. W ubiegłym roku prowadziłem finał mistrzostw Europy do lat 21 Szwecja – Portugalia, a Paweł Raczkowski był sędzią głównym finału mistrzostw Europy do lat 17. Bartosz Frankowski prowadził niedawno półfinał mistrzostw w tej samej kategorii Niemcy – Hiszpania. Czołówka polskich sędziów to ludzie urodzeni w latach 80.

Jak pan się przygotowuje do meczów?

Jesteśmy sędziami zawodowymi. Trenuję codziennie, podobnie jak piłkarze. Przestrzegam diety i kontroluję ją wspólnie z lekarzami. Co dwa–trzy tygodnie sędziowie ekstraklasy i I ligi  spotykają się w Spale, gdzie pod okiem szefa Zbigniewa Przesmyckiego analizujemy nasze decyzje. Oglądamy mecze i mówimy sobie, co zrobiliśmy dobrze, a co źle. Nie ma lukrowania. Mamy trenera przygotowania fizycznego Grzegorza Krzoska oraz panią psycholog sportu Paulinę Nowak. Jeśli mam problem, mogę zadzwonić do pani Pauliny o każdej porze dnia i nocy. Tyle że akurat mnie nie jest to potrzebne.

No właśnie. Pan na boisku nie sprawia wrażenia zagubionego. Zna pan zapewne przepisy gry na pamięć, ale bywają sytuacje, w których to nie wystarcza. Czy ostatni finał Pucharu Polski był takim meczem, w którym przepisy gry zeszły na dalszy plan?

Atmosfera stadionu może przytłoczyć. Kiedyś na Stade de France na początku meczu Francja – Portugalia nie mogłem się porozumieć z sędzią bramkowym. Myślałem, że zepsuł się zestaw do komunikacji. Ale po pięciu minutach kolega się odezwał. 82 tysiące krzyczących ludzi może odebrać głos. W przypadku finału Pucharu Polski było inaczej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na trybunach może być trudniej niż na boisku. Rolą sędziego jest jednak doprowadzenie zawodów do końca, o ile warunki na to pozwalają. A kiedy pozwalają – tego w przepisach nie ma. To kwestia wyczucia i doświadczenia. To nie był zwykły mecz ligowy, który można przerwać, co w konsekwencji będzie oznaczało karę dla klubu, i sprawa zakończona. Poza tym decyzję o przerwaniu mógłbym podjąć tylko wspólnie z delegatem PZPN. Wyobraża pan sobie, co by było, gdyby po przerwaniu gry poirytowani kibice obydwu drużyn spotkali się pod Stadionem Narodowym?

Ale warunki były anormalne...

Umówiliśmy się ze służbami porządkowymi, że w miarę możliwości będą zbierać z boiska każdą rzuconą z trybun racę. Profesjonalnie zachował się bramkarz Legii Arkadiusz Malarz, który nie szukał okazji do udawania nieboszczyka. Krótkie przerwy i przedłużenie meczu o 12 minut to w sumie mała cena. Zresztą byłem cały czas w kontakcie z delegatem.

Podczas Euro wejdą w życie nowe przepisy. Czy to będzie dla sędziów problem?

W sumie to są  nieduże zmiany. Pierwsza polega na tym, że rzut sędziowski zostanie zastąpiony rzutem wolnym pośrednim lub bezpośrednim. Druga jest poważniejsza, ponieważ dotyczy wykonywania rzutu karnego. Zawodnika strzelającego będzie można ukarać za niesportowe zachowanie, polegające na zmianie rytmu biegu i zatrzymanie się przed oddaniem strzału. W takiej sytuacji zamiast powtórzenia jedenastki będzie rzut wolny dla drużyny, przeciw której jedenastka została przyznana. Inna zmiana polega na odstąpieniu od ukarania zawodnika czerwoną kartką za zatrzymanie przeciwnika wychodzącego na czystą pozycję. Jest więcej zmian, ale większość kosmetycznych. Damy sobie radę. Jedyny problem polega na tym, że nie było czasu na sprawdzenie ich w praktyce.

Mówimy o ewentualnych problemach, przed jakimi w tej sytuacji staną sędziowie. Ale przecież zmiany dotyczą piłkarzy. Czy oni o tym wiedzą?

Wiedzą, bo zakładam, że przeczytali lub powiedzieli im o nich trenerzy. Tak czy inaczej na zgrupowanie reprezentacji do Arłamowa pojadą wszyscy polscy sędziowie nominowani na Euro. Poza mną także liniowi Paweł Sokolnicki i Michał Listkiewicz, bramkowi Tomasz Musiał i Paweł Raczkowski oraz techniczny i rezerwowy Radosław Siejka. Będziemy prowadzić małe gry Polaków i opowiemy im o zmianach w przepisach.

Chciałbym życzyć panu sędziowania finału Euro, ale gdyby wystąpili w nim Polacy, to byłoby niemożliwe.

To ja już wolę w finale 11 Polaków na boisku niż jednego.

Szymon Marciniak

(urodzony 7 stycznia 1981 roku w Płocku). Od 2015 roku sędzia klasy UEFA Elite, najwyższej w Europie. Sędzia ekstraklasy od roku 2008 (około 200 prowadzonych meczów), międzynarodowy od roku 2011. Sędzia 12 meczów w Lidze Mistrzów i 17 w Lidze Europejskiej, około 50 meczów międzypaństwowych. W roku 2016 prowadził półfinał Ligi Europejskiej Szachtar Donieck – Sevilla, 1/8 finału Ligi Mistrzów Real Madryt – AS Roma oraz ćwierćfinał tych rozgrywek Bayern Monachium – Benfica Lizbona.

Piłka nożna
Koniec z Viaplay. Premier League będzie miała nowego nadawcę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Eliminacje mistrzostw świata. Kiedy i z kim zagra reprezentacja Polski?
Piłka nożna
Loteria wizowa. Z kim zagra Polska o mundial w 2026 roku?
Piłka nożna
Guardiola szuka leku na kryzys Manchesteru City
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Piłka nożna
Co czeka Jagiellonię i Legię w Lidze Konferencji? Tabela po 5. kolejce