– To był bardzo ważny mecz dla mojej kariery. Udowodniłem, że zasługuję na szacunek. Nie zawsze mi go okazywano, zwłaszcza gdy grałem w Anglii. Nawet po dobrych sezonach byłem krytykowany – opowiadał dumny Courtois.
Zdobył swój pierwszy puchar Ligi Mistrzów, osiem lat po przegranym finale… z Realem, gdy był jeszcze zawodnikiem Atletico. Wtedy od trofeum dzieliły go sekundy, ale Sergio Ramos wyrównał, a w dogrywce jego zespół się rozsypał.
Czytaj więcej
Drużyna Carlo Ancelottiego po czterech latach wróciła na tron, pokonując w Paryżu Liverpool 1:0. Chaos i skandaliczne sceny przed meczem.
Belg nie mógł sobie wyobrazić lepszego scenariusza. W drodze do Paryża wyrzucał za burtę swoich byłych kolegów z Chelsea oraz Manchester City, a w wielkim finale przyszło mu zagrać z Liverpoolem. Miał więc okazję zmierzyć się z całą śmietanką Premier League. I pokazać – nie tylko Anglikom – że w swoim fachu jest wybitnym specjalistą.
Belg dosłownie fruwał między słupkami, zatrzymał dziewięć strzałów (jak wyliczyli statystycy z Opta, ostatni taki występ bramkarza w finale zdarzył się 18 lat temu), wykazując się zaskakującą zwinnością jak na dwumetrowca. To on będzie się śnił po nocach Sadio Mane i Mohamedowi Salahowi, którzy po jego paradach mogli tylko bezradnie rozkładać ręce.