Korespondencja z Saint-Étienne
Polacy pierwszy raz awansowali do ćwierćfinału mistrzostw Europy. Dokonali tego po dogrywce i rzutach karnych, jedynej serii w powojennej historii polskiego futbolu. Serii bezbłędnej. – Z naszymi strzałami nie poradziłby sobie chyba żaden bramkarz – mówił po meczu Robert Lewandowski.
W pierwszej połowie Polacy zagrali tak, że w wyobraźni śmiało można było wieszać na ich szyjach medale. W drugiej oddali inicjatywę, w dogrywce musieli rozpaczliwie się bronić. – Cofnęliśmy się i chyba tak to się musiało po prostu skończyć, że Szwajcaria zdobyła tę bramkę. Porównując pierwszą i drugą połowę, widzimy wyraźnie, że stać nas na jeszcze więcej. Chwała chłopakom, że graliśmy do końca. Karne to loteria, ale wykonywaliśmy je naprawdę bardzo dobrze. Cieszymy się z tego, że osiągnęliśmy historyczny rezultat – dodał kapitan reprezentacji.
Wybitną postacią polskiego zespołu znów był jednak nie on, lecz Jakub Błaszczykowski. Gdy on strzela gola, kadra nie przegrywa. Tym razem zdobył go po podaniu Kamila Grosickiego – zachował zimną krew, posłał piłkę między nogami bramkarza. Ale Błaszczykowskiego wyróżnia nie tylko gol.
30-letni pomocnik grał dojrzale – agresywnie i skutecznie w obronie, zanotował aż siedem odbiorów, najwięcej ze wszystkich.