Od tej pory Polacy mogli grać spokojniej, co jednak nie było takie proste. Drużyna prowadząca na stadionie przeciwnika 1:0 i 2:0 powinna długo utrzymywać się przy piłce. Ale nawet mając znaczną przewagę techniczną, nie mogła tego robić. Podawanie sobie piłki w środku boiska, podchodzenie dzięki temu pod bramkę, na bardzo nierównym boisku z wyliniałą sztuczną trawą, było trudne. Tym bardziej że obrońcy z Kazachstanu nie zamierzali ułatwiać zadania pomocnikom, Robertowi Lewandowskiemu czy Arkadiuszowi Milikowi. Dużo fauli, nierówne boisko – to wszystko sprawiało, że mecz nie był ładny, a przez długie minuty w naszym wykonaniu nerwowy.

Nie można stracić bramek w taki sposób, jak zrobili to Polacy. Kiedy Kazachom wróciła wiara, okazało się, że nawet anonimowi piłkarze potrafią wyprowadzić w pole polskich zawodowców z czołowych klubów Europy.

W drugiej połowie wszystko się posypało. To nie była drużyna, tylko grupa jedenastu nierozumiejących się między sobą, przestraszonych zawodników. Polska nie miała lidera, dyrygującego w środku pola zwłaszcza wtedy, kiedy źle się dzieje. Grzegorz Krychowiak kimś takim nie był, kiedy nie gra w lidze, jest bez formy. Piotr Zieliński potwierdził w Astanie, że na razie jest Pawłem Fajdkiem polskiej drużyny. Robert Lewandowski miał niewiele sytuacji, Arkadiusz Milik był nieskuteczny jak podczas Euro.

W Polsce atmosfera wokół tego meczu stanowiła ciąg dalszy euforii, towarzyszącej występom reprezentacji we Francji. Kibice umacniają się w przekonaniu, że jesteśmy potęgą, dziennikarze niesportowi podsycają ten nastrój. Łatwo go uzasadnić. Z Francji wróciliśmy niemal niepokonani („rzuty karne się nie liczą”), czołowi polscy piłkarze zmienili latem zagraniczne kluby, z dobrych na lepsze, Adam Nawałka wie co robi, Zbigniew Boniek podtrzymuje wiarę – sukcesy są nam pisane. Głosy rozsądku, mówiące, że jeszcze nie jesteśmy potęgą, toną w chórze propagandy sukcesu. Sami piłkarze zachowali się profesjonalnie, nie chcąc po powrocie z Francji brać udziału w uroczystych powitaniach. Najlepsze ma ich dopiero czekać na mundialu w Rosji. W Astanie wróciły stare koszmary, trener, podobnie jak podczas Euro, nie potrafi zareagować, kiedy dzieje się źle, i usypia na ławce. W takim stylu i z takim wynikiem Polacy, którzy uchodzili za faworyta grupy eliminacyjnej, nie powinni rozpoczynać eliminacji. Ten remis, zwłaszcza po prowadzeniu 2:0, jest jak porażka.