Rz: Czy zapowiadana reforma Ligi Mistrzów oznacza, że Legia po długich staraniach zjawiła się na przyjęciu, gdy już sprzątają ze stołów?
Dariusz Mioduski: Tak może być... W ciągu kilku lat będą następowały poważne zmiany w europejskim futbolu. Wszystko zmierza ku temu, że powstanie, stworzona w mniej lub bardziej arbitralny sposób, elita i cała reszta. Na razie udało się ten proces wstrzymać, a przynajmniej spowolnić. W przyszłej elicie obok klubów najlepszych sportowo znajdą się też takie, które mają historyczne zasługi lub odpowiednie relacje. Ta elita jest coraz mniej zainteresowana swoimi korzeniami i Europą. Celem jest zostanie marką globalną, ale takie ambicje ma najwyżej kilkanaście klubów. Z ich punktu widzenia pieniądze leżą w Azji, obu Amerykach. Cała reszta ma inne priorytety. Jest wiele klubów, w tym Legia, które wierzą, że w piłce nożnej liczą się nie tylko pieniądze, że futbol jest częścią europejskiej tożsamości i kultury. Tej grupie zależy na utrzymaniu status quo. Ta batalia dziś się toczy.
Kto jest rozgrywającym w tej grze?
Genezą tej całej historii są wielkie pieniądze płacone za prawa do pokazywania angielskiej Premier League. W rankingu 30 najbogatszych europejskich klubów jest 17 angielskich. Takie potęgi jak Barcelona, Real, Bayern czy Juventus zrozumiały, że konkurowanie na dotychczasowych zasadach z Anglikami staje się niemożliwe. Nie są w stanie wygenerować większych przychodów z rodzimych lig. Jedyne, na czym mogą zarobić, to Liga Mistrzów. I z niej muszą mieć więcej pieniędzy.
Jedynym ratunkiem dla klubów z kontynentu jest Superliga?