W lidze wszyscy zamarli w oczekiwaniu na tąpnięcie w Warszawie. Po kompromitującej porażce 0:6 z Borussią Dortmund w zeszłą środę coraz częściej zaczęto powtarzać w kuluarach stadionu przy Łazienkowskiej, że dni Besnika Hasiego są policzone.
Na tyle, że wieczorny niedzielny mecz z Zagłębiem Lubin (który zakończył się po zamknięciu gazety – przyp. red.) miał być wedle dobrze poinformowanych ostatnim pod dowództwem Albańczyka. Niezależnie od rezultatu. Pierwsze plotki mówiły o tym, że zespół pogrążony w kryzysie sportowym, ale także z ogromnymi i widocznymi podziałami w szatni, przejmie Jacek Magiera.
To człowiek, który w Legii był z krótkimi przerwami od 1997 roku, gdy jako kapitan młodzieżowej reprezentacji trafił do Warszawy z Rakowa Częstochowa. Po zakończeniu kariery zawodniczej był asystentem kilku trenerów (od Dariusza Wdowczyka po Jana Urbana), a później został szkoleniowcem drugiego zespołu. Prezes Bogusław Leśnodorski – który sam przeżywa trudne dni, a Dariusz Mioduski wzywa go na łamach prasy do przemyślenia swoich błędów – mówił już kilka razy, że Magiera byłby idealnym kandydatem na szkoleniowca.
Ale dodawał też za każdym razem, że bez doświadczenia z samodzielnej pracy z seniorami nie ma szans, by Magiera z marszu objął pierwszą drużynę Legii. Przed sezonem więc były kapitan Legii objął Zagłębie Sosnowiec – klub ściśle z mistrzem Polski współpracujący.
Po dziewięciu kolejkach I ligi Zagłębie jest liderem tabeli z przewagą czterech punktów nad Sandecją Nowy Sącz. I chociaż klub z Sosnowca jest niemalże filią warszawskiej Legii, to nie jest wcale powiedziane, że tak łatwo pozwoli Magierze odejść. Sam szkoleniowiec, co zrozumiałe, odcina się od wszelkich spekulacji i zapewnia, że w ogóle sobie głowy objęciem mistrza Polski nie zawraca.