Rzeczpospolita: Debiut powtórek wideo na piłkarskich klubowych mistrzostwach świata w Japonii nie wypadł najlepiej. Jak wprowadzenie takich powtórek oceniają sędziowie?
Michał Listkiewicz: Uważają, że kierunek ogólnie jest dobry, choć diabeł tkwi w szczegółach. Sędziowie zdali już sobie sprawę, że zmiany są nieuniknione. Piłka jest dziś na tyle dynamiczna, a przekaz telewizyjny tak perfekcyjny, że bez pomocy technologii praca sędziów będzie pod ciągłym ostrzałem. Ściganie się z kamerami nie ma sensu. Przekroczyliśmy już granicę ludzkich możliwości.
Każda zmiana przepisów rodzi jednak chaos. Gdy wprowadzano sędziów bramkowych, też nie obyło się bez problemów...
To prawda. Na początku podział kompetencji między nowymi sędziami a sędziami liniowymi był kompletnie nieczytelny. Wszyscy patrzyli na to, co dzieje się przy piłce, a uciekały im inne strefy boiska. Teraz to się już dotarło i współpraca między sędziami jest dużo lepsza. Zdążyli wypracować sobie sposób komunikowania się, podzielili boisko na strefy i ustalili, kto którą obserwuje. Sędzia za bramką w ogóle już nie patrzy na zawodnika z piłką, tylko śledzi, co dzieje się w polu karnym, czy zawodnicy się nie szarpią, nie łapią za koszulki, nie przewracają siebie nawzajem. Zmieniła się też rola sędziego technicznego. Dawniej właściwie nosił on torbę za sędziami i stawiał piwo po meczu. Sam pamiętam, jak nim byłem...
I co robi dziś sędzia techniczny?