Kamil Grosicki niezniechęcony wydarzeniami z lata minionego roku, gdy tuż przed północą i zatrzaśnięciem okna transferowego upadł jego transfer do Burnley, znów w ostatniej chwili wybrał się ze swoimi menedżerami do Anglii. Tym razem jednak dopiął swego.
Od północy z wtorku na środę skrzydłowy jest zawodnikiem przedostatniego w tabeli Hull City. Anglicy zapłacili za jednego z najważniejszych zawodników reprezentacji Adama Nawałki 9 milionów euro. W umowie znalazł się też zapis, że jeśli Hull utrzyma się w lidze, dotychczasowy klub Grosickiego – francuski Stade Rennais – dostanie dodatkowy milion.
Ale nie będzie to łatwe. Drużyna prowadzona przez Portugalczyka Marco Silvę od dziewiątej kolejki i porażki 0:2 ze Stoke City zajmuje miejsce w strefie spadkowej. Rzut oka na terminarz też nie nastraja optymistycznie – Hull wczoraj już po zamknięciu gazety grał na Old Trafford z Manchesterem United, w sobotę podejmować będzie Liverpool, a w przyszły weekend pojedzie do Londynu, by zagrać z Arsenalem. Może zakręcić się w głowie.
Ale jednego można być pewnym – jeśli Grosicki dostanie szansę w jednym z tych spotkań, nogi się pod nim nie ugną.
Wychowanek Pogoni Szczecin zawsze marzył o Premier League i był konsekwentny. Grosicki ma specyficzną konstrukcję psychiczną. Niespecjalnie patrzy na klasę rywala, nie przejmuje się pełnymi trybunami czy stawką meczów. Gdy Polska grała z Anglią jeszcze za kadencji Waldemara Fornalika, a skrzydłowy znalazł się w pierwszym składzie wyłącznie z powodu kontuzji Jakuba Błaszczykowskiego, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem postanowił, że musi od początku pokazać Anglikom, z kim mają do czynienia, by go szanowali. W pierwszej akcji niemiłosiernie ograł Ashleya Cole'a, puszczając mu piłkę między nogami. To był pierwszy naprawdę dobry występ Grosickiego w reprezentacji.