Mówi pan, że było warto, tymczasem kwestia pieniędzy z Ligi Mistrzów była istotną częścią pańskiej komunikacji w trakcie konfliktu. To tylko cyniczna gra?
To nie była gra... Inaczej się umawialiśmy, pozyskane środki mieliśmy przeznaczyć m.in. na rozwój i inwestycje. Można było te pieniądze wydać lepiej. Uważam, że mogliśmy osiągnąć cel, jakim jest Liga Mistrzów, tak gospodarując finansami, że zostałoby nam na to, na co od początku się umawialiśmy. Ale to już przeszłość, nie ma sensu się tym zajmować.
Dlaczego pan się tak uparł na tę Legię?
To moja pasja, coś, co chciałem robić od dawna. To nie jest miłość ostatnich kilku lat. Jestem kibicem Legii i mam szczęście, że mogę się zaangażować w ten klub właśnie w taki sposób. Ktoś poświęca czas na przygotowanie oprawy, ktoś inny wspiera klub jako wolontariusz, a ja mam możliwość zaangażowania własnych pieniędzy.
Pomnik trwalszy niż ze spiżu?
Nie chodzi o mój pomnik, bo ja będę tylko kartką w historii Legii. Chodzi o pozostawienie czegoś, co trwale zmieni otoczenie. A to, że wiąże się to z moją pasją, czyli sportem i futbolem, że są w tym aspekty biznesowe, jest trochę polityki i działalności społecznej, powoduje, że w Legii jest wszystko, co mnie kręci. Natomiast jest to też bardzo trudny kawałek chleba. Wiele osób z mojego otoczenia mówi: „Potrafisz zarabiać, to zrób coś, co przyniesie ci jeszcze większe pieniądze mniejszym wysiłkiem i mniejszym kosztem niż klub piłkarski". Ale dla mnie pieniądze są wtórne. Mam to szczęście, że nawet gdy byłem bardzo biedny, to tego nie czułem.
W tym konflikcie doszły motywacje czysto ambicjonalne?
Na pewno. Nie lubię przegrywać. Dobijało mnie, że to była publiczna sprawa, że to miało fatalny wpływ na klub, gdy próbowano w tę historię wciągnąć piłkarzy... Bolało mnie, gdy krążyły nieprawdziwe plotki. Natomiast okazało się, że mam dość grubą skórę... Byłem tak mocno przekonany o słuszności, że nawet te negatywne aspekty nie miały na mnie tak wielkiego wpływu, jakbym się spodziewał. Wiedziałem też, że wszystkie argumenty są po mojej stronie i że prędzej czy później stanie na moim.
Według artykułu z „Pulsu Biznesu" kluczowa okazała się wolta Leśnodorskiego, który postanowił, że jednak się z panem dogada.
Znam stosunek emocjonalny Bogusia do Legii. Czułem, że prędzej czy później się zreflektuje i że się dogadamy. By jednak do tej zmiany w Bodku doszło, musiał zobaczyć umowę, zrozumieć, jak to się może na nim odbić, być może decydujące okazało się wysłuchanie głosów kibiców, którzy oczekiwali, że się dogadamy. A ja dałem sygnał, że dogadanie się z nim bezpośrednio jest najlepszą opcją, że razem odbudujemy to, co zostało zniszczone.
Dla Macieja Wandzla nie ma miejsca w waszej Legii?
Nie.
A czy w pana mniemaniu decydujący okazał się fakt, że Leśnodorski stracił zaufanie do Wandzla?
Nie wiem. Ja na jego miejscu bym stracił.
Cały czas się zastanawiam, czy to nie bajka dla grzecznych dzieci, że jest tylko jeden czarny charakter...
Nie twierdzę, że wszystko byłoby pięknie, gdybyśmy prowadzili Legię tylko we dwójkę. Ale uważam, że gdyby nie było trzeciego wspólnika, dogadalibyśmy się bez głośnego sporu.
W „Pulsie Biznesu" pada też kwota, za którą wykupił pan wspólników: 50 milionów złotych.
Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy tego komentować. Powiem tylko, że nie wiem, skąd mają tę informację, nie ode mnie.
— rozmawiał: Piotr Żelazny