Tak bolesnej porażki kibice reprezentacji Polski nie przeżyli za kadencji Adama Nawałki. Do piątkowego wieczoru drużyna Nawałki najwyżej przegrywała dwiema bramkami, najwięcej goli straciła w wyjazdowym spotkaniu z Niemcami we Frankfurcie – trzy. Było to niemal równo dwa lata temu – 4 września 2016 roku.
Od tamtej pory reprezentacja Polski zdążyła awansować na mistrzostwa Europy, a następie dojść do ćwierćfinału Euro 2016. Z turnieju odpadła dopiero w serii rzutów karnych z przyszłym triumfatorem, Portugalią. Ani przez minutę nie musiała gonić wyniku, ani przez chwilę nie przegrywała.
Dlatego gdy po nieco ponad kwadransie gry Thomas Delaney wyprowadził drużynę gospodarzy na prowadzenie, piłkarze Nawałki znaleźli się w nowej sytuacji. Przegrywali po raz pierwszy od listopada 2016 roku i meczu towarzyskiego ze Słowenią. W spotkaniu o punkty reprezentacja nie straciła jako pierwsza gola od wspominanego meczu z Niemcami we Frankfurcie. Po raz pierwszy od dwóch lat zawodnicy musieli więc robić coś innego niż tylko kontrolować mecz.
Bramka Delaney’a dobrze obrazowała wieczór biało-czerwonych w Kopenhadze. Christian Eriksen dośrodkował z rzutu rożnego, Piotr Zieliński, który miał pilnować zawodnika Werderu Brema, próbując gonić pomocnika wpadł na Łukasza Piszczka, obaj upadli na ziemię, a Delaney spokojnie wyskoczył do piłki i nie niepokojony przez nikogo skierował piłkę głową do siatki.
Eriksen zaliczył pierwszą asystę, ale miał udział w jeszcze kolejnych dwóch bramkach. Najbardziej widoczny oczywiście, gdy sam przymierzył z dystansu i ustalił wynik meczu na 4:0. Przepiękne uderzenie z dystansu było ozdobą tego meczu, ale tylko zawodnicy Adama Nawałki będą wiedzieć, dlaczego tak biernie się przyglądali, gdy zawodnik Tottenhamu składał się do uderzenia.