Rzeczpospolita: Przyjechał pan do Warszawy jako ambasador Bundesligi, na zaproszenie stacji Eleven, która od nowego sezonu pokazuje w Polsce mecze o mistrzostwo Niemiec. Czy polska piłka kojarzy się panu z czymś szczególnym?
Lothar Matthaeus: Kiedy miałem 13 lat, oglądałem mecze mistrzostw świata odbywające się w Niemczech. Jeszcze wtedy niewiele z piłki rozumiałem, ale byłem pod wrażeniem gry polskiej drużyny. Pamiętam opinie starszych, którzy mówili, że w meczu z wami, na zalanym wodą boisku we Frankfurcie Niemcy mieli dużo szczęścia. Teraz polska piłka to oczywiście Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski. To wie każdy kibic w Niemczech.
W roku 1974 miał pan powody do radości. Słyszał pan o dziewięcioletnim Franzu Beckenbauerze, któremu dwadzieścia lat wcześniej mama kazała oglądać wracających z Berna do Monachium mistrzów świata, mówiąc, żeby zapamiętał to do końca życia, bo drugi raz to się może nie zdarzyć.
Historia się lubi powtarzać, i to za naszego życia. Beckenbauer podnosił Puchar Świata zdobyty przez Niemców w roku 1974, a ja w 1990. Franz miał 29 lat i ja też. Tak się spełniają marzenia z dzieciństwa.
A zdarzyło się panu płakać po meczu? Pytam, mając przed oczami Samuela Kuffoura płaczącego po przegranym finale Ligi Mistrzów z Manchesterem United.