Takich pustek przy Łazienkowskiej nie było od dawna. Przez całą pierwszą połowę Żyleta nie prowadziła dopingu, po stadionie od czasu do czasu niósł się szmer niezadowolenia przerywany szyderczym "Ole", gdy gospodarzom udało się wymienić kilka celnych podań. Słychać było także okrzyki "Legia grać, kur… mać" i nawoływania władz klubu do odejścia.
Trybuny ożywiły się dopiero w 26. minucie, gdy Bartosz Slisz zagrał przytomnie w pole karne do Rafaela Lopesa, a ten dał Legii prowadzenie. Portugalczyk to jedyny z trzech piłkarzy, którzy mieli zostać poszkodowani w chuligańskim ataku na klubowy autokar, jaki wyszedł w środę na boisko. Luquinhas i Mahir Emreli nie znaleźli się nawet w kadrze meczowej, podobno chcą rozwiązać kontrakty.
Czytaj więcej
Dziś pierwszy mecz Legii po powrocie Aleksandara Vukovicia i po ataku chuliganów na klubowy autokar. Do Warszawy przyjeżdża Zagłębie Lubin.
Lopes, mimo pojawiających się plotek, wyjeżdżać z Warszawy nie zamierza, a w środę grał tak, jakby chciał udowodnić, że Legia wciąż zajmuje w jego sercu ważne miejsce. To on trafił też na 2:0 - strzałem głową po asyście Yuriego Ribeiro.
Mistrzowie Polski schodzili na przerwę przy dwubramkowym prowadzeniu. Gdy wrócili na murawę, wrócił także doping. Niesieni głośnym wsparciem, w kilka minut strzelili dwa gole. Najpierw Tomas Pekhart przyłożył nogę do podania Josue, a chwilę później dośrodkowanie Portugalczyka z rzutu wolnego efektownym strzałem głową wykończył Mateusz Hołownia.