Paradoksalnie, Legia wciąż ma szansę na fazę pucharową Ligi Europy albo przynajmniej na kontynuowanie gry w Lidze Konferencji. Ale by przedłużyć swoją przygodę w pucharach, będzie potrzebowała w ostatniej kolejce zwycięstwa przy Łazienkowskiej nad Spartakiem Moskwa (9 grudnia). Z tak dziurawą obroną zrealizować ten cel będzie jednak bardzo trudno.
To był czwarty z rzędu mecz, w którym Legia straciła przynajmniej trzy gole. Przy pierwszej bramce Mateusz Wieteska nie upilnował Patsona Daki, przy drugiej - cała defensywa patrzyła, jak James Maddison technicznym uderzeniem pokonuje Cezarego Misztę, przy trzeciej - Miszta minął się z piłką przy dośrodkowaniu z rzutu rożnego, a Wilfred Ndidi strzałem głową sprowadził mistrzów Polski na ziemię.
Kilka minut wcześniej rzutu karnego nie wykorzystał Mahir Emreli, ale Filip Mladenović dobiegł do piłki odbitej przez Kaspera Schmeichela, zdobył kontaktową bramkę i Legia na moment złapała oddech. Na więcej nie pozwolili jej gospodarze.
Czytaj więcej
Mistrz Polski przegrał siódmy mecz ligowy z rzędu i jest przedostatni w tabeli. Jak mogło dojść do takiego kryzysu w najbogatszym polskim klubie?
Sytuacja mistrzów Polski z tygodnia na tydzień robi się coraz bardziej dramatyczna. Przed meczem właściciel klubu Dariusz Mioduski potwierdził w rozmowie z portalem legia.com starania o zatrudnienie Marka Papszuna.