Polacy za kadencji Portugalczyka Paulo Sousy wygrali na razie tylko raz – wiosną z Andorczykami. Minęło siedem miesięcy i osiem meczów, a wciąż trudno powiedzieć, jaki rachunek przyjdzie nam zapłacić za kaprys poprzedniego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej (PZPN) Zbigniewa Bońka.
Bilans jest fatalny, ale Sousa wciąż korzysta z kredytu zaufania, bo podjął pracę w warunkach nadzwyczajnych. Przejął ster reprezentacji Polski wiosną i w ekstremalnie krótkim czasie zabrał się do przygotowań do eliminacji mundialu oraz Euro 2020. Operacja na otwartym organizmie musiała boleć, bo przy stole nie stanął chirurg, tylko filozof.
Być jak Giorgio Chiellini
Sousa opowiedział nam o reprezentacji, jakiej nie znamy – dominującej, rozkochanej w utrzymywaniu piłki – choć dzisiejszy futbol to raczej królestwo pragmatyków. Ambitny projekt na razie nie przyniósł wyników, ale to wcale nie wyleczyło go z marzeń.
– Chcemy kontrolować mecz i naciskać na rywala. Odbierać piłkę najszybciej, jak się da. Po stracie potrzebujemy jednak więcej agresji, nie możemy dawać rywalom tyle przestrzeni. Ważna jest też siła mentalna. Chcę, żeby każdy z moich piłkarzy był jak Giorgio Chiellini, który popełnia błędy, ale wie, że musi zrobić wszystko, aby rywal nie dostał się na pole karne – mówi selekcjoner.