To będzie jego pierwszy raz na tym stadionie z inną drużyną. I pierwsza wizyta na Stamford Bridge, od kiedy został zwolniony z Chelsea. Wtedy, we wrześniu 2007 roku, kilkanaście godzin po meczu z Rosenborgiem Trondheim, wpadł tylko na krótko do ośrodka treningowego w Cobham, uprzątnął swój pokój i pożegnał się z piłkarzami. On nie płakał, niektórzy z nich tak. Didier Drogba napisał w swojej biografii, że czuł się jak sierota.
Mourinho przez ponad trzy lata zdobył z Chelsea dwa mistrzostwa Anglii, Puchar Anglii i dwa Puchary Ligi. Zbudował drużynę, która niewiele się zmieniła do dziś.
To była taka praca, jaka trafia się raz na całą karierę. Kibice malowali go na swoich sztandarach jak Che Guevarę, tylko na niebieskim tle. Piłkarze traktowali jak ojca. Dziennikarze wisieli u jego ust od pierwszej konferencji prasowej, tej, na której powiedział, że wcale nie jest arogancki, on po prostu jako zdobywca Ligi Mistrzów z Porto zasługuje na szacunek, bo jest „special one”. I z tym przydomkiem już został.
Nawet ostatnie pół roku w Chelsea, gdy coraz bardziej oddalał się od piłkarzy i robił na złość Romanowi Abramowiczowi, nie zepsuło wspomnień. Kibice powitają go dziś jak swojego, a on będzie w przedziwnej sytuacji. Musi pokonać tych, którzy go ciągle kochają, żeby zadowoleni byli ci, co za nim nie przepadają. Bo w Serie A Mourinho tak naprawdę nigdy nie był u siebie. Na początku fascynował, ale szybko zaczął drażnić. Wytykał Włochom, że ich futbol stał się zaściankiem, nieładnie prowokował innych trenerów, m.in. Carlo Ancelottiego, który teraz siedzi na ławce Chelsea.
We Włoszech Mourinho ma więcej wrogów niż przyjaciół, ale dziś będą ponad te urazy. „Jak nigdy wcześniej, Inter znaczy Italia” – napisał komentator „Gazzetta dello Sport”. Odpadły z Ligi Mistrzów Fiorentina i Milan, zostali Włochom już tylko Jose i jego piłkarze. W lidze grają ostatnio fatalnie, najgorzej, od kiedy jest w Mediolanie. Po ostatniej przegranej z Catanią 1:3 mają już tylko punkt przewagi nad Milanem.