To, że do ćwierćfinałów po raz pierwszy od 11 lat dotarły kluby z sześciu krajów, nie świadczy o tym, że Liga Mistrzów jest mniej hermetyczna. Najwięcej szans na awans do finału daje się Barcelonie i Manchesterowi United, czyli drużynom, które grały o Puchar w ubiegłym roku.
Manchester zaczyna swój maraton prawdy. Dzisiaj zagra z Bayernem, w sobotę z Chelsea w Premiership, za tydzień rewanż w Lidze Mistrzów. Alex Ferguson próbuje dokonać niemożliwego – żadna drużyna nie była w finale trzy razy z rzędu, a Manchester jednocześnie walczy przecież o czwarte kolejne mistrzostwo Anglii.
W sobotnim zwycięskim meczu z Boltonem (4:0) nie grało dwóch piłkarzy, od których w Manchesterze dużo zależy. Rio Ferdinand ma problem z pachwiną, a Wayne Rooney ze stopą – obaj jednak polecieli do Monachium i powinni być na boisku od pierwszej minuty.
Rooney każdym golem przybliża się do granicy oddzielającej świetnego piłkarza od geniusza nagradzanego zwykle Złotą Piłką. Anglik w tym sezonie strzelił już 33 gole i najbardziej skorzystał na odejściu Cristiana Ronalda. Skończyła się moda na żel, zaczęła na brzydkich chłopców z sąsiedztwa.
W Monachium jest natomiast moda na Holendrów. Z powagą równą wcześniejszym kpinom podchodzi się do trenera Louisa van Gaala, a największą gwiazdą drużyny nie jest już Franck Ribery, ale Arjen Robben. Bayern w sobotę przegrał jednak ze Stuttgartem 1:2, stracił pozycję lidera, a Robbena tak rozbolała łydka, że przeciwko Manchesterowi zapewne nie zagra. – Wystawienie Arjena może się okazać za dużym ryzykiem – mówi Van Gaal.