Kawa była symbolem. Chodziło o to, że za długo siedzieliśmy w hotelu, zamknięci w swoich pokojach, jak w bazie wojskowej. Trzeba było wyjść do kina, na zakupy. Tak jest teraz u Beenhakkera. Dostajemy dzień wolny, bo trener wie, że ma w drużynie dorosłych ludzi. Nikt nie będzie robił niczego głupiego, nie pójdzie na wino albo dyskotekę dzień przed meczem. Zresztą, nawet gdyby komuś odbiło, to zostanie zniszczony przez grupę, bo jego zachowanie może zaszkodzić nam wszystkim.
Niemcy mówią, że mają najlepszą drużynę, wygrają mistrzostwa Europy i bardzo chcieliby po drodze spotkać się z Polską.
Spotkać po drodze, czyli pokonać? Już się przyzwyczaiłem, że uważają się za najlepszych... Nie chciałbym na nich trafić, ale nie ze strachu. Nie potrzebuję zemsty za traktowanie w Dortmundzie, ani za to, że pisali o mnie „Hash-bomber” sugerując, że naprawdę paliłem trawkę. Niech się bawią. Zemszczę się za 10 lat, jak na Pijpersie.
Lubi pan popularność? Nie przeszkadza panu, że nie może spokojnie pójść do restauracji?
Popularność to moje życie, akceptuję ją, bo jest nagrodą za ciężką pracę. Syn znanego piłkarza niczego w futbolu nie dostaje za darmo. Na początku ciążyło mi nazwisko i rozdawałem autografy jako syn Włodzimierza, a teraz podpisuję się już jako Ebi. Popularność mnie jednak nie zmieniła. Jak byłem młody, jeździłem z kolegami z Rotterdamu do McDonalda na hamburgery, a kiedy teraz przyjechałem ich odwiedzić, zapraszali do wykwintnej restauracji. Zaproponowałem, żeby jednak zachowywać się jak za starych czasów. Oni myśleli, że jak Ebi jest gwiazdą, to mu odbiło i będzie się ich wstydził. A ja pozostałem sobą, to ludzie wokół się zmieniają.
Ma pan świetny kontakt z kibicami. Jako jeden z nielicznych podchodził pan do nich podczas zgrupowań reprezentacji na chwilę rozmowy.
Bo tak sobie kiedyś postanowiłem. Gdy jako kibic prosiłem jakiegoś piłkarza o autograf, a on odmawiał, przestawał dla mnie istnieć. Od tego momentu każde jego zagranie było dla mnie złe. Z kibicami mogę nawet kawę wypić. Denerwują mnie tylko wtedy, gdy zaczepiają pijani albo gdy ze mnie żartują. Dostanie taki autograf, po czym idzie do kolegów i sobie z tego drwi. Wtedy idę i mu tę kartkę wyrywam. Niech się nauczy szacunku.
W Santander też ma pan takie problemy?
Tu mam problem tylko z językiem, bo nie mogę na razie z kibicami porozmawiać. Szukam korepetytora, który zna nie tylko hiszpański, ale potrafi też wszystko wyjaśnić po niderlandzku. A okazuje się, że takich ludzi jest bardzo mało.
Znam jednego.
Beenhakker? Dla mnie za drogi.
Urodził się 9 stycznia 1981 roku w Łodzi. Syn Włodzimierza, medalisty mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku. Z Polski wyjechał jako sześciolatek, najpierw do Niemiec, potem do Holandii. Od 2000 roku był w pierwszym zespole Feyenoordu Rotterdam, gdzie Włodzimierz Smolarek do dziś opiekuje się juniorskimi drużynami. Latem 2005 roku przeniósł się do Borussii Dortmund. Dwa miesiące temu za 4,5 miliona euro kupił go Racing Santander. W reprezentacji Polski gra od 2002 roku. Wystąpił w 26 meczach, strzelił 11 goli.