Reklama
Rozwiń

To ludzie wokół się zmieniają, ja pozostałem sobą

W drużynie Leo Beenhakkera jest tym, kim u Jerzego Engela był Emmanuel Olisadebe, a u Pawła Janasa Tomasz Frankowski. Dzięki jego siedmiu bramkom Polska prowadzi w eliminacjach Euro 2008. – Kiedyś bałem się odezwać, nie czułem wsparcia kibiców. Teraz jest inaczej – mówi piłkarz Racingu Santander Euzebiusz Smolarek

Aktualizacja: 31.10.2007 12:39 Publikacja: 31.10.2007 00:17

To ludzie wokół się zmieniają, ja pozostałem sobą

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

RZ: Żałuje pan czasami, że zdecydował się na grę dla Polski, a nie Holandii?

Euzebiusz Smolarek:

Nigdy. Chociaż niewiele brakowało, żeby wszystko potoczyło się inaczej. Kiedy miałem kilkanaście lat i pierwszy raz dostałem zaproszenie na zgrupowanie reprezentacji juniorów, trenerzy w Polsce mówili, że po co płacić za bilety temu Smolarkowi, jak zdolni chłopcy są też w kraju. Kiedy to usłyszałem, powiedziałem, że na własny koszt nie będę jechał i zastanawiałem się, co robić dalej. Dla reprezentacji Polski uratował mnie ojciec, który parę razy zapłacił za mój przelot z Holandii do Polski, nic mi o tym nie mówiąc. Teraz odwdzięczają mu się tak, że o bilet na mecz z Kazachstanem, w którym jego syn strzela trzy gole, musi długo prosić.

Z ojcem może pan wreszcie pogadać o futbolu jak równy z równym?

Kiedyś powiedział, że będzie tak dopiero, gdy zagram w reprezentacji tyle razy co on. Meczów mi jeszcze brakuje wielu, ale goli tylko dwóch. Najgorzej jest z mundialami, bo Włodzimierz Smolarek grał na dwóch i wywalczył trzecie miejsce, a Euzebiusz – na jednym i to nie najlepiej. Wierzę jednak, że wszystko przede mną.

Z Leo Beenhakkerem jako selekcjonerem?

Mam nadzieję, i nie mówię tego dlatego, że z racji znajomości niderlandzkiego jestem jego tajnym agentem. Na początku ustaliliśmy, że od tłumaczenia na polski to ja w tej drużynie nie będę.

A myśli pan po niderlandzku czy po polsku?

Po niderlandzku i potem szybko sobie tłumaczę. Myślę, że w reprezentacji odżyłem dopiero wtedy, gdy zrozumiałem, że koledzy nie śmieją się z mojego sposobu mówienia. Wstydziłem się, że tak dużo słów zapomniałem. Nie odzywałem się też z innego powodu: nie miałem sukcesów. Dopiero teraz się otworzyłem.

Widać, że na boisku też myśli pan w innym języku, bo porusza się inaczej niż zawodnicy wychowani w Polsce.

Na boisku to ja w ogóle nie myślę, czyli można założyć, że jednak gram po polsku. Może dlatego zrezygnowali ze mnie Holendrzy. Ale w piłce chodzi o strzelanie goli, a od myślenia i taktyki jest trener.

Pana mama wspomina, że to Mariusz, pana brat, częściej grał w piłkę. „Ebi wolał inne zabawy. W wojnę na przykład”. Chciał pan zostać żołnierzem?

To przesada. Zajmowałem się głównie strzelaniem na boisku, tylko czasami robiłem z kolegami co innego. Ale był jeden pan, który chyba wolał, żebym bawił się w wojnę do końca życia. Chodzi mi o Arno Pijpersa, trenera Kazachstanu, który kiedyś chciał mnie wyrzucić z Feyenoordu Rotterdam. Bolało strasznie. Teraz znam swoją wartość i dałbym sobie łatwo radę, ale wtedy byłem nikim. Zostałem jednak w drużynie, a ostatnio pokazałem Pijpersowi, co potrafię. Na zemstę czekałem dziesięć lat.

Ale rękę mu pan podał.

Podałem przed meczem, bo takie są zwyczaje, ale po ostatnim gwizdku ostentacyjnie go ominąłem. Czasami ludzie pytają mnie, czy nie łatwiej byłoby zrobić karierę z holenderskim paszportem. Przykład Pijpersa pokazuje, że w Holandii też nie wszyscy trenerzy znają się na swoim fachu.

Beenhakker mówi, że nie wie, jak pan zagra, pan też tego nie wie, ale najważniejsze, że przeciwnikowi trudno to odgadnąć.

Doskonale wiem, jak zagram, ale każdy mecz jest inny. Najważniejsze, to wyrobić sobie nazwisko i zasłużyć na zaufanie. Czułem, że w meczu z Kazachstanem Beenhakker chce mnie zmienić, ale ja przeanalizowałem ostatnie pięć lat swojej gry i wyszło mi, że większość goli strzeliłem w ostatnich minutach. Nie wiem dlaczego tak jest, może dłużej niż przeciwnik potrafię utrzymać koncentrację. Nawet po końcowym gwizdku nie jestem zmęczony.

Niewiele brakowało, a nie zostałby pan gwiazdą eliminacji. Zagrał pan w Kazachstanie tylko z powodu kontuzji Jacka Krzynówka.

Byłem zły na Beenhakkera, że w pierwszym meczu z Finlandią nie wstawił mnie do składu. Nie uważam, że na mundialu w Niemczech byłem najsłabszy w polskiej drużynie. Leo mnie nie znał, oceniał na podstawie dwóch tygodni treningów w Feyenoordzie, gdy on był trenerem pierwszej drużyny, a ja dopiero do niej awansowałem. Wielkiego wsparcia kibiców też długo nie czułem, bo oni tak naprawdę zaufali mi dopiero po dwóch golach strzelonych Portugalii.

W Santander wiedzą, że kupili gwiazdę polskiej reprezentacji?

Kiedy wróciłem do klubu po meczu z Kazachstanem, mówili do mnie „tres goles para Polonia, tres goles domingo”, bo w niedzielę graliśmy z Betisem Sewilla i chcieli żebym też strzelił trzy bramki. Na razie nie pokazałem jeszcze, co potrafię. Nie gram źle, ale jestem nieskuteczny. Kiedy występowałem w Borussii Dortmund, na początku powtarzałem, że nieważne kto strzela gole, bo liczą się tylko punkty, ale w ostatnim sezonie zmieniłem zdanie. Chciałem zdobywać bramki w każdym meczu, żeby nie posadzili mnie na ławce rezerwowych.

Borussia to wielki klub, jeden z najpopularniejszych w Niemczech, a pan zdecydował się na przenosiny do Santander, czyli na prowincję hiszpańskiego futbolu. Krok w tył, żeby później zrobić dwa do przodu?

Moim zdaniem już teraz zrobiłem dwa kroki do przodu. Racing Santander daje mi większe szanse rozwoju. W Primera Division o wiele trudniej strzelić gola niż w Bundeslidze. Hiszpanie kochają piłkę, niemal przez cały trening się z nią nie rozstajemy. Niemcy wszystko opierają na sile. W Dortmundzie poczułem się już kompletnie wypalony, po trzech latach coś we mnie pękło. Miałem wrażenie, że w tym towarzystwie o sukcesy będzie ciężko.

Ma pan żal do Niemców, za to jak traktowali pana w Dortmundzie?

Mam. Posadzili na ławce piłkarza, który w poprzednim sezonie strzelił najwięcej goli. Tu nie chodzi o pieniądze, bo były niezłe, lecz o brak szacunku. Nigdy nie zapomnę, że nikt nie interweniował w mojej sprawie. Szef klubu sprowadził dwóch nowych zawodników, oni mieli grać, nikt nie śmiał mu się sprzeciwić.

Rozumiem, że serce, które rysował pan w powietrzu po tym jak strzelił pierwszego gola dla Racingu w meczu z Realem Valladolid, nie było jeszcze dla miejscowych fanów?

To serce było dla... kogoś. Dla kibiców też. No dobrze, może pan napisać, że było dla mamy, która oglądała transmisję w telewizji. Mówią, że jestem dobrym materiałem na idola, bo jestem spokojny, dużo zarabiam, a poza tym nie zapomniałem o tym, co jest dla mnie najważniejsze. A najważniejsza jest rodzina. Jak powiem, że serce było dla mamy, to chyba nie zepsuję swojego wizerunku.

A nie zepsuła go czerwona kartka w debiucie przeciwko Barcelonie?

Dzień wcześniej nikt mnie w Santander nie poznawał. Po meczu przechodnie podnosili w górę kciuk, a w restauracjach nie płaciłem rachunków. Zrozumieli, że jestem twardy facet, ale nie brutal.Wielokrotnie mówił pan, że czuje się napastnikiem, tymczasem w kadrze gra jednak częściej jako pomocnik. To panu nie przeszkadza?Najważniejsze, żebym się nie zastanawiał, czy mam miejsce w składzie, czy nie. Na jakiej pozycji, to już mniej ważne. To prawda, że w piłce klubowej jako pomocnik grałem ostatnio w Feyenoordzie, ale w reprezentacji pokazuję, że nie zapomniałem, jak to się robi.

Pierwszy awans do mistrzostw Europy jest bardzo blisko.

Samo zakwalifikowanie się do finałów nie może być naszym celem. Nie chcę tam jechać i po trzech meczach wracać do domu, tak jak było ostatnio w Niemczech.

Mówił pan, że do sukcesów na niemieckim mundialu zabrakło wspólnego picia kawy. O co chodzi?

Kawa była symbolem. Chodziło o to, że za długo siedzieliśmy w hotelu, zamknięci w swoich pokojach, jak w bazie wojskowej. Trzeba było wyjść do kina, na zakupy. Tak jest teraz u Beenhakkera. Dostajemy dzień wolny, bo trener wie, że ma w drużynie dorosłych ludzi. Nikt nie będzie robił niczego głupiego, nie pójdzie na wino albo dyskotekę dzień przed meczem. Zresztą, nawet gdyby komuś odbiło, to zostanie zniszczony przez grupę, bo jego zachowanie może zaszkodzić nam wszystkim.

Niemcy mówią, że mają najlepszą drużynę, wygrają mistrzostwa Europy i bardzo chcieliby po drodze spotkać się z Polską.

Spotkać po drodze, czyli pokonać? Już się przyzwyczaiłem, że uważają się za najlepszych... Nie chciałbym na nich trafić, ale nie ze strachu. Nie potrzebuję zemsty za traktowanie w Dortmundzie, ani za to, że pisali o mnie „Hash-bomber” sugerując, że naprawdę paliłem trawkę. Niech się bawią. Zemszczę się za 10 lat, jak na Pijpersie.

Lubi pan popularność? Nie przeszkadza panu, że nie może spokojnie pójść do restauracji?

Popularność to moje życie, akceptuję ją, bo jest nagrodą za ciężką pracę. Syn znanego piłkarza niczego w futbolu nie dostaje za darmo. Na początku ciążyło mi nazwisko i rozdawałem autografy jako syn Włodzimierza, a teraz podpisuję się już jako Ebi. Popularność mnie jednak nie zmieniła. Jak byłem młody, jeździłem z kolegami z Rotterdamu do McDonalda na hamburgery, a kiedy teraz przyjechałem ich odwiedzić, zapraszali do wykwintnej restauracji. Zaproponowałem, żeby jednak zachowywać się jak za starych czasów. Oni myśleli, że jak Ebi jest gwiazdą, to mu odbiło i będzie się ich wstydził. A ja pozostałem sobą, to ludzie wokół się zmieniają.

Ma pan świetny kontakt z kibicami. Jako jeden z nielicznych podchodził pan do nich podczas zgrupowań reprezentacji na chwilę rozmowy.

Bo tak sobie kiedyś postanowiłem. Gdy jako kibic prosiłem jakiegoś piłkarza o autograf, a on odmawiał, przestawał dla mnie istnieć. Od tego momentu każde jego zagranie było dla mnie złe. Z kibicami mogę nawet kawę wypić. Denerwują mnie tylko wtedy, gdy zaczepiają pijani albo gdy ze mnie żartują. Dostanie taki autograf, po czym idzie do kolegów i sobie z tego drwi. Wtedy idę i mu tę kartkę wyrywam. Niech się nauczy szacunku.

W Santander też ma pan takie problemy?

Tu mam problem tylko z językiem, bo nie mogę na razie z kibicami porozmawiać. Szukam korepetytora, który zna nie tylko hiszpański, ale potrafi też wszystko wyjaśnić po niderlandzku. A okazuje się, że takich ludzi jest bardzo mało.

Znam jednego.

Beenhakker? Dla mnie za drogi.

Urodził się 9 stycznia 1981 roku w Łodzi. Syn Włodzimierza, medalisty mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku. Z Polski wyjechał jako sześciolatek, najpierw do Niemiec, potem do Holandii. Od 2000 roku był w pierwszym zespole Feyenoordu Rotterdam, gdzie Włodzimierz Smolarek do dziś opiekuje się juniorskimi drużynami. Latem 2005 roku przeniósł się do Borussii Dortmund. Dwa miesiące temu za 4,5 miliona euro kupił go Racing Santander. W reprezentacji Polski gra od 2002 roku. Wystąpił w 26 meczach, strzelił 11 goli.

RZ: Żałuje pan czasami, że zdecydował się na grę dla Polski, a nie Holandii?

Euzebiusz Smolarek:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku