W Poznaniu powinni się z wyników losowania cieszyć, choć żadne z życzeń piłkarzy i działaczy Lecha nie zostało spełnione. Chcieli grać z Milanem, bo to najsławniejszy zespół tego sezonu Pucharu UEFA. Wspominali o Tottenhamie, by pomścić niepowodzenie Wisły. Mile widziany był rywal z Niemiec, bo wtedy kibice nie mieliby daleko.
Kulę, w której była schowana kartka z napisem „Lech Poznań”, sekretarz generalny David Taylor wyciągnął jako ostatnią. Jeszcze zanim sięgnął do koszyka, było jasne, że jedyna polska drużyna trafi do grupy H – ani szczególnie trudnej, ani łatwej. Pełnej znanych nazw klubów, ale nie wywołującej u kibiców przyspieszonego bicia serc.
Gdyby Lech grał z Deportivo La Coruna cztery lata temu, mógłby to być mecz roku w Polsce. Tyle że wtedy obie drużyny nie miały szansy na siebie trafić, bo Deportivo było półfinalistą Ligi Mistrzów i właśnie szykowało się do kolejnego, szóstego już z rzędu sezonu w LM, a Lech wracał do Europy po pięciu latach przerwy. Terek Grozny w eliminacjach Pucharu UEFA okazał się dla niego zbyt wymagającym rywalem.
Dziś Deportivo jest cieniem tamtej drużyny. Od jesieni 2004 Liga Mistrzów przestała gościć w La Corunie. Od czterech lat drużyna nie zajęła w Primera Division miejsca wyższego niż ósme. Teraz jest na dziesiątym miejscu. Marzenia o potędze się skończyły.
To samo można napisać o Feyenoordzie. Od zdobycia Pucharu UEFA w 2002 r. w Rotterdamie zaczęła się wielka susza. Feyenoordowi wiedzie się ostatnio mniej więcej tak jak jego głównemu sponsorowi, bankowi Fortis.