Sztandary z hasłami antykorupcyjnymi powiewają nad siedzibą PZPN na Miodowej, ale za zamkniętymi drzwiami szefowie związku mrugają okiem, jak w reklamie piwa bezalkoholowego.
PZPN narzeka na kiepską współpracę z prokuraturą we Wrocławiu, która niechętnie przekazuje akta spraw poszczególnych klubów do Wydziału Dyscypliny. Były szef wydziału Adam Gilarski mówił „Rz” o tym, że prokuratura nie darzy PZPN zaufaniem.
Nowe, które pojawiło się przy Miodowej po wyborach w październiku ubiegłego roku, wcale jednak z tego powodu nie rozpacza. Grzegorz Lato uznał, że korupcja w polskiej piłce jest zła, tak samo jak mówienie o niej i publiczne roztrząsanie kolejnych wątków, a oczyścić środowisko uda się tylko wtedy, jeśli jak najszybciej uzna się sprawę za zamkniętą. O tym, że klubów nie można już karać degradacjami, mówił z trybuny już podczas zjazdu wyborczego. – Korupcji dopuszczali się ludzie, a nie drużyny – tłumaczył.
Podobnego zdania jest Zbigniew Boniek, który uważa, że kolejne degradacje tylko zepsują polską ligę.
Jednak walka z ludźmi zamieszanymi w aferę korupcyjną też PZPN średnio wychodzi. Członek nowego zarządu Henryk Klocek z siedmioma zarzutami prokuratorskimi nie został wykluczony, ale zawieszony. Sędziowie Marcin Wróbel i Marek Mikołajewski wrócili do prowadzenia meczów w ekstraklasie – taką decyzję podjął zarząd. Po cichu wracają też inni, Dariusz W., były trener Legii i Polonii, nie prowadzi żadnej drużyny, ale w Górze Kalwarii jest doradcą szkoleniowca. Do pracy w Lechii Gdańsk przedwczoraj przywrócono masażystę, który na początku grudnia w asyście policji jechał z Pomorza do Wrocławia.