Młyny włoskiego wymiaru sprawiedliwości mielą wolno. Sportowa Temida wydała w tej sprawie swoje wyroki już w październiku 2006 r., niecałe pół roku po wybuchu afery. Z posadami pożegnali się prezes i wiceprezes związku futbolowego. Juventus, gdzie Moggi był dyrektorem, został relegowany do Serie B i odebrano mu dwa tytuły mistrzów Włoch. Fiorentina nie zagrała w Lidze Mistrzów. Ukarano Milan, Lazio i Regginę, a Moggi został dożywotnio zdyskwalifikowany.
Trybunał sportowy kierował się zdrowym rozsądkiem, intuicją i kodeksem sportowym. On nie ma nic wspólnego z kodeksem karnym, w którym wszelkie wątpliwości rozstrzygane są na korzyść oskarżonego, proces dzięki kruczkom karnym można przeciągać w nieskończoność, a wszystko trzeba udowodnić ponad wszelką wątpliwość.
Wymiar sprawiedliwości potrzebował aż 30 miesięcy, by doprowadzić do pierwszej rozprawy, a teraz poczeka jeszcze dwa miesiące, bo oskarżonym dzięki kruczkowi prawnemu udało się przełożyć posiedzenie na marzec. Obrona, by przeciągać sprawę w nieskończoność, chce przesłuchać ponad 400 świadków. Czy jej się to uda, zależy od kompletu sędziowskiego, z którym też był ogromny kłopot. Chodziło o to, by znaleźć bezstronnych sędziów, nieinteresujących się futbolem, nie sympatyzujących z żadnym klubem. W przeciwnym razie obrona mogłaby zaskarżyć wyrok.
W Neapolu takich sędziów nie udało się znaleźć, wobec tego wysoki sąd to trzy panie, które nawet nie wiedzą co to spalony. W związku z tym, że proces przypuszczalnie przetoczy się przez trzy instancje, nie sposób przewidzieć, kiedy zapadną ostateczne wyroki.
Być może większość oskarżonych zostanie uniewinnionych. Chodzi o to, że w aferze Moggiego pieniądze nie zmieniały rąk. Nie było też drogich prezentów. Wszystko odbywało się w gronie przyjaciół w ramach wymiany grzeczności i nacisków.