Trener Jacek Zieliński zapowiadał, że Lech potrafi udźwignąć odpowiedzialność, przywieźć dobry rezultat z Brugii i zapewnić polskim kibicom emocje na całą jesień w Lidze Europejskiej.
Emocje skończyły się jednak równo z wakacjami – nie mamy już w Europie żadnej drużyny. Wczoraj Lech był dużo słabszy od Clubu Brugge, cudem doczłapał do dogrywki, a przegrał dopiero po rzutach karnych.
Z czterech zawodników wyznaczonych przez Zielińskiego do próby nerwów wytrzymało tylko dwóch – Bartosz Bosacki i Seweryn Gancarczyk. Gordanowi Golikowi pomogło szczęście, bo piłka wpadła do bramki po odbiciu się od nóg bramkarza. Ivan Djurdjević strzelił nad poprzeczką, strzał Hernana Rengifo obronił Stijn Stijnen. Belgowie nie spudłowali ani razu.
W Lechu nie dzieje się dobrze. W kilka miesięcy zmienił się z drużyny, która dawała nadzieję, że polskie kluby mogą walczyć jak równy chociażby z europejskimi zespołami średniej klasy, w grupę bezbarwnych, zagubionych piłkarzy.
Z Poznania latem odszedł tylko Rafał Murawski. W Brugii można było się przekonać, ile znaczył dla drużyny. Lech grał bez linii pomocy, osierocony jeszcze przez Sławomira Peszkę, który za bardzo się cieszył po golu we Wronkach i zobaczył o jedną żółtą kartkę za dużo.