Zdaniem włoskich komentatorów spotkanie było godne eposu, a Inter w stanie szczególnej łaski i natchnienia rozegrał stratosferyczny mecz. Zwycięstwo nad najlepszą drużyną świata smakowało Włochom tym bardziej, że nikt się go nie spodziewał. Od dwóch tygodni prasa i fachowcy spekulowali jak zatrzymać E.T. Messiego.
Claudio Gentile, fachowiec od brudnej roboty w drużynie mistrzów świata z 198 roku, rozpaczał, że dziś już nie szkoli się „specjalnych opiekunów”, Beppe Bergomi sugerował, żeby zamknąć Argentyńczyka w klatce, czyli odciąć od podań, a Arrigo Sacchi powiedział, że to wszystko na nic i jedynym skutecznym środkiem wydaje się bazooka. Generalnie przeważał pesymizm.
Bukmacherzy stawiali na Barcelonę, urodzony optymista Paolo Rossi typował 1:1, a gdy Barcelona po męczącej podróży autokarem przyjechała do Mediolanu, włoskie media obwieściły: Marsjanie wylądowali.
I ci Marsjanie przegrali mecz w pełni zasłużenie. Gubili się w labiryncie własnych podań, a Messi schował się w środku pola. Jedynym skutecznym zagraniem genialnego piłkarza było uderzenie łokciem, po którym Maicona na noszach wyniesiono z boiska. Mecz pokazał, że sprzedaż Ibrahimovica do Barcelony było ze strony Interu pociągnięciem genialnym. Szwed był tak słaby, że w końcu Guardiola zdjął go z placu gry, co Massimo Mauro w telewizji skomentował: „Schodzi nasz koń trojański, szkoda”.
Roberto Baggio skomentował: „Inter był bardziej głodny zwycięstwa”. Mourinho po meczu uznał zwycięstwo dwoma bramkami za zasłużone, choć szanse na awans do finału ocenił na 50 procent, a na pytanie czy Barcelona może odrobić stratę, odparł kpiąco: „Barcelona może wszystko, nie tak pisaliście?”.