W kobiecych rozgrywkach już można mówić o przełomie, bo od 2008 roku tytułami dzieliły się Olympique Lyon i zespoły z Niemiec. Piłkarki Chelsea w finale są po raz pierwszy, ich rywalkami (16 maja w Goeteborgu) będzie Barcelona. Nie zdarzyło się jeszcze, by po trofeum sięgnęła męska i żeńska drużyna tego samego klubu.
Piłkarzy Barcelony już dawno w Lidze Mistrzów nie ma, a Chelsea odprawia z kwitkiem kolejnych rywali. Ku uciesze Romana Abramowicza. Rosyjski oligarcha stęsknił się za sukcesami, bo triumf w Lidze Europy nie smakuje tak dobrze, jak wygrana w Champions League. Gdy z klubu zdjęto zakaz transferowy, nie bacząc na finansowe skutki pandemii, Abramowicz rozbił bank, przeznaczając na nowych piłkarzy ponad 200 mln funtów. Ale pewnie nawet on nie spodziewał się, że efekty przyjdą tak szybko.
Jeszcze w styczniu wydawało się, że sezon trzeba będzie spisać na straty. Chelsea okupowała w Anglii środek tabeli, a że cierpliwość nie jest cnotą Rosjanina, rozstanie z Frankiem Lampardem mało kogo zdziwiło.
Lampard to ikona klubu, ale w futbolu miejsca na sentymenty nie ma. Zmiana trenera miała wstrząsnąć szatnią, Thomas Tuchel w Paris Saint-Germain udowodnił, że zna się na swoim fachu, ale tak błyskawiczna aklimatyzacja Niemca w Londynie zaskoczyła chyba wszystkich.
Tuchel szybko zaczął rozwiązywać problemy Chelsea. Drużyna bije się dziś o podium Premier League, za tydzień powalczy z Leicester o Puchar Anglii i już po pierwszym meczu z Realem mogła zapewnić sobie awans do finału Ligi Mistrzów.