Święty na zakręcie

Bramkarz Artur Boruc – zły chłopiec polskiego futbolu – nie pierwszy raz ma kłopoty. Walczy w Anglii o powrót do wielkiej gry

Publikacja: 29.12.2012 14:00

Święty na zakręcie

Foto: ROL

Boruc często powtarza, że sam za sobą także nie nadąża. Bramkarz, który cztery lata temu był najlepszym piłkarzem reprezentacji Polski, znalazł się na kolejnym zakręcie. Od kilku miesięcy jest rezerwowym w przeciętnym Southampton. Uczy się nowej roli, bo dotychczas zawsze był na świeczniku, a teraz mało kto się nim interesuje. Nowy rok będzie dla niego decydujący – albo wróci do gry, albo pozostanie w pamięci kibiców jako bramkarz niespełniony.

Nigdy nie był cukierkowy, kocha życie i bierze z niego garściami. Wie, kim był George Best. Ratował kadrę w beznadziejnych sytuacjach, a to że mimo wybryków dostawał kolejne powołania, jego z kolei ratowało od codziennego życia, z którym sobie nie radził.

– Mam nadzieję, że to jeszcze nie jest jego koniec. Nie wiem, czy ma w sobie motywację, by zmierzyć się sam ze sobą albo żeby zarobić trochę pieniędzy. Najlepiej, żeby jedno szło z drugim. Kiedy grał w Fiorentinie, szło mu bardzo dobrze. Zmienił klub, zmienił kraj, musiał walczyć i okazał się zwycięzcą. Myślałem, że to go poniesie – mówi „Rz" Maciej Szczęsny, były bramkarz.

W Celticu Glasgow Boruc był królem. Sprytnie budował pozycję, podkreślając swój katolicyzm. Żegnał się, stojąc przed trybuną protestanckich fanów Rangersów, prowokował rywali. Kibice śpiewali, że jest tylko jeden święty Boruc. Zapłacił za to w Belfaście w meczu reprezentacji Polski z Irlandią Północną, kiedy nie wytrzymał psychicznie 90 minut obelg protestanckich kibiców, przepuścił dwa strzały rywali i jedno podanie od Michała Żewłakowa.

W Szkocji był aż pięć lat, zdobył trzy mistrzostwa kraju i trzy puchary. Dobrze grał w Lidze Mistrzów, a kiedy próbował w pojedynkę zatrzymać wielki Milan, łączono go z wielkimi klubami, które ponoć gotowe były wyłożyć za niego miliony funtów. Przegapił swój moment, Celtic był coraz słabszy, forma – coraz niższa. Kiedy przeszedł w końcu do Fiorentiny, znowu wziął się za siebie. Schudł, kiedy przyjeżdżał na zgrupowania reprezentacji, Franciszek Smuda mówił, że nie ma już w kadrze grubego Boruca, ale „chłopca jak z żurnala". Bramkarz opowiadał, że znalazł wreszcie swoje miejsce na ziemi. Bez deszczu, z dobrym jedzeniem i ciekawym futbolem. Wyrobił sobie markę, wygrał rywalizację o miejsce w składzie z Sebastianem Freyem.

– Szanowali go tam bardzo, ale Fiorentina musiała oszczędzać i proponowała obniżki zarobków. Kiedy Artur latem szukał nowego klubu, przez kilka dni trenował z Legią. Widać było trochę zaległości, ale też wielką pewność i klasę. Jestem zdziwiony, że nie gra w Southampton. Niestety, nie zanosi się na zmiany, drużyna ciuła po punkcie, trener cieszy się poparciem kibiców i nie szuka nowych rozwiązań – mówi „Rz" Krzysztof Dowhań, trener, który zrobił z Boruca wielkiego bramkarza.

Na razie Polak zagrał w Premiership dwa mecze, ostatni w październiku. Po porażce 1:4 z West Hamem uznany został za najgorszego piłkarza meczu, w kolejnym spotkaniu z Tottenhamem na własnym stadionie (1:2) kibice mieli do niego pretensje za puszczone bramki. Boruc nie wytrzymał i rzucił butelką z wodą w kierunku sektora rodzinnego. To był początek jego kłopotów. Został odsunięty od gry, klub badał sprawę i chociaż nie ukarał zawodnika, trener Nigel Adkins dopiero w grudniu pozwolił Borucowi usiąść na ławce rezerwowych. – Nie wierzę w to, że Artur nie gra tylko dlatego, że rzucił butelką. Gdyby był w formie, trener musiałby na niego postawić, wiedział przecież, kogo sprowadza. Powinni go przykładnie ukarać i zapomnieć o sprawie, bo teraz płacą pieniądze rezerwowemu – tłumaczy Szczęsny.

Kiedy Boruc przeprowadzał się do Anglii, wróciła kwestia jego powrotu do reprezentacji. Nowy selekcjoner Waldemar Fornalik wszystkim piłkarzom wybaczał dawne grzechy. Pytany o Boruca miał jednak wątpliwości, dotyczące nie tylko tego, jak szybko odbuduje formę. Lista przewinień popełnionych przez zawodnika podczas zgrupowań jest długa, Boruc przez wiele lat był największym skandalistą reprezentacji. I nic sobie z tego nie robił.

Zaufania, jakie otrzymał od Leo Beenhakkera, nie miał już u żadnego innego trenera. Holender wspominał kiedyś o kilku twarzach Boruca. O tym, że niby twardziel i łobuz, ale kiedy zobaczył go bawiącego się przez pół godziny z dziećmi Michała Żewłakowa, zrozumiał, że to bardziej skomplikowana osobowość. Beenhakker stawiał na niego zawsze, nawet wtedy, gdy na treningach lepiej prezentował się Łukasz Fabiański. Przymykał też oko na wpadki, dawał kolejne szanse. – Artur ma trudny charakter, ale to pracowity facet, nie doszedł tak wysoko przypadkiem. Stawiał sobie kolejne cele i je realizował. Nie można na niego patrzeć tylko pod kątem wybryków – mówi Dowhań.

Beenhakker nie rozumiał, jak ktoś zarabiający fortunę może mieć hobby polegające na upijaniu się. Holender lubił jednak trudnych facetów, mówił, że z 11skurczybykami zdobyłby mistrzostwo świata. Alkoholową aferę we Lwowie chciał zamieść pod dywan, ale sprawa przedostała się do mediów i Boruc został zawieszony. Wrócił do kadry, ale w eliminacjach do mundialu w RPA miał kilka bardzo słabych meczów. Chemia pomiędzy piłkarzem a selekcjonerem wygasła. Beenhakker pytany teraz o Boruca przez „Rz" odpowiada: – Ani słowa na temat tego człowieka. Widać, że ma zadrę, ale nie chce zdradzić, czy żałuje, że tak mu ufał.

– To, z kim napiję się piwa, to moja prywatna decyzja, nikt mnie do niczego nie zmusza. W Polsce aferę we Lwowie wałkuje się tak długo, bo nie ma zbyt wielu takich pożywek. Nieważne z kim piłem, czy byli to koledzy z Warszawy, dziennikarz czy ktoś inny. Następnego dnia miałem dzień wolny – mówił „Rz" Boruc.

W kadrze Smudy miało go nie być, bo trener nie akceptował recydywistów. Kiedy jednak w trakcie przygotowań do Euro 2012 zawiódł się na Tomaszu Kuszczaku, dał Borucowi szansę udowodnienia, że się zmienił. Krótki romans skończył się w samolocie z Ameryce Północnej. Boruc z Żewłakowem napili się wina, chociaż podobno nie mogli. Sprawa nie została do końca wyjaśniona, wielu piłkarzy, którzy byli na tym zgrupowaniu, twierdzi, że wyrzucenie z kadry obu zawodników było typowym polowaniem na czarownice. Boruc jak zawsze nie miał problemów ze skomentowaniem sprawy – nazwał Smudę Dyzmą i już nie dostał kolejnej szansy. Dyzmą selekcjonera nazywali niemal wszyscy zawodnicy, ale robili to po cichu.

Artur Boruc wystąpił w 46 meczach reprezentacji, na Euro 2008 wielokrotnie ratował drużynę. – Nie wiem, czy on już przegrał swoją karierę. Jeśli tak – to nie na boisku. Nawet gdy był w słabszej formie, nie przestawał być dobrym bramkarzem. W Glasgow trochę osiadł na laurach, bo był tam bogiem. Kilka razy już pokazał, że potrafi się pozbierać w trudnych momentach – mówi Szczęsny.

Jeszcze trzy lata temu Boruc był codziennym bohaterem bulwarówek, znały go gospodynie domowe, choć niekoniecznie chciały takich mężów dla swoich córek. Nie pozwalał o sobie zapomnieć. A to pojawił się na meczu Legii z Wisłą w Płocku w sektorze dla kibiców gości i poprowadził doping, a to uratował trójkę Polaków przed atakiem chuliganów w Glasgow.

Życie osobiste rozsypało mu się całkowicie, długo udawał twardziela, ale w końcu przyznał, że miało to wpływ na jego postawę na boisku. – Kiedy jadę z wizytą do syna, nie mogę z nim posiedzieć sam przez dziesięć minut. Kaśka zakłada buty na obcasach tylko po to, by Alex cały czas patrzył na nią, kiedy chodzi obok. Jak wychodzę z nim na spacer, metr za mną idzie teściowa, bo boi się, że go porwę. Cała tamta rodzina uważa, że jestem niezrównoważony psychicznie, że jestem alkoholikiem. Bez przerwy mnie prowokują. Potrafiłby pan w takiej sytuacji wyjść na boisko w Belfaście i zatrzymać Irlandczyków? – mówił w rozmowie z „Rz" trzy lata temu.

Teraz Boruc odciął się od mediów, nie chce z nikim rozmawiać. Kilka miesięcy temu stracił ojca, dużo wcześniej zmarła jego mama. W Anglii mieszka z Sarą Mannei, z którą związany jest już cztery lata, mają dwuletnią córkę Amelię. Poukładał życie na nowo i podobno jest szczęśliwy. Brakuje mu tylko regularnej gry w piłkę w lidze, o której zawsze marzył.

– Nie skreślajmy go, ma dopiero 33 lata. Brad Friedel podpisał kontrakt w Anglii jako siedem lat starszy zawodnik. Nie sądzę, żeby Boruc był za słaby na Southampton, ma swoją markę, stanie na głowie, żeby wrócić do gry – tłumaczy Dowhań, a Andrzej Dawidziuk, który trenuje bramkarzy w reprezentacji Polski, twierdzi, że jeśli Boruc będzie występował w klubie, dostanie powołanie. – To doświadczony piłkarz. Grał na Euro, na mundialu, występował w Lidze Mistrzów. Gdy będzie w formie, nie stać nas będzie na to, by go nie powołać – mówi „Rz".

Po mistrzostwach Europy w 2008 roku nikt nie wyobrażał sobie kadry bez Boruca. Był nawet pomysł, by oddać mu opaskę kapitana. Beenhakker miał jednak wątpliwości, mówiąc, że „dla Artura liczy się przede wszystkim Artur". Boruc komentował: – Jest to trochę przesadzone, ale bramkarzowi nikt nie pomaga, jak coś się zawali, to tylko moja wina.

Jak widać, bramkarzem jest też poza boiskiem.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora, m.kolodziejczyk@rp.pl

Piłka nożna
Omar Marmoush. Egipcjanin, który rzucił wyzwanie Harry'emu Kane'owi
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Derby dla Barcelony. Trzy gole w pół godziny, a później emocje opadły
Piłka nożna
Kto chce grać z Rosjanami w piłkę?
Piłka nożna
Jerzy Piekarzewski. Tu zawsze brakuje 99 groszy do złotówki
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Trzeba dbać o pamięć Kazimierza Deyny, ale nikt nie chce pomóc