Tbilisi, czyli piłkarski koszmar sprzed lat

W 1997 roku Polska przegrała w Tbilisi 0:3, mimo że Gruzja nie była faworytem. Warto o tym pamiętać.

Aktualizacja: 13.11.2014 01:50 Publikacja: 13.11.2014 01:00

Tbilisi, czyli piłkarski koszmar sprzed lat

Foto: PAP/CAF-EPA

Ciemności na ulicach, brudny hotel i wojsko na stadionie – tak byli reprezentanci Polski wspominają rozegrany 17 lat temu w Tbilisi mecz z Gruzją. Z tym samym gorącym terenem będzie musiała się zmierzyć kadra Adama Nawałki. Wspólnych mianowników łączących nadchodzący mecz z feralną porażką sprzed lat jest znacznie więcej niż tylko ten sam przeciwnik i to samo miasto. Z Gruzinami znów zagramy jesienią i znów będzie nimi dowodził Temur Kecbaia. 11 października 1997 r. ekscentryczny łysy pomocnik wbił nawet Polakom bramkę. Pokonując Aleksandra Kłaka, ustalił wynik meczu na 3:0. Od pięciu lat Kecbaia (w przeszłości piłkarz m.in. AEK Ateny i Newcastle United) dyryguje reprezentacją z ławki trenerskiej.

Przygnębiająca sceneria

To była pierwsza porażka reprezentacji, od kiedy w lipcu 1997 r. objął ją po Antonim Piechniczku Janusz Wójcik. Kiedy kadra wyjeżdżała na dwumecz do Kiszyniowa i stolicy Gruzji, awans do mistrzostw świata we Francji był już przegrany. Ostatnie akordy kompletnie nieudanych eliminacji nasi piłkarze musieli więc odegrać w przygnębiającej scenerii. Pierwsza część dalekiej wycieczki była udana, bo Polacy pokonali Mołdawię po trzech golach Andrzeja Juskowiaka.

 

napisz do nas

– Pojechaliśmy do Gruzji nastawieni na walkę o zwycięstwo. Realia okazały się jednak zupełnie inne i przegraliśmy do zera. Pamiętam, że było duszno, parno, trybuny były bardzo oddalone od płyty boiska, ale tak kiedyś budowano. Przy stanie 0:0 zmarnowaliśmy swoje sytuacje, później straciliśmy bramkę, a potem Gruzini już tylko kontratakowali. Ta porażka była dla nas wielkim rozczarowaniem  – wspomina w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Jerzy Brzęczek, były kapitan reprezentacji.

Pachniało komuną

Polacy kończyli tamten mecz w dziesiątkę po tym, jak w drugiej połowie za drugą żółtą kartkę z boiska wyleciał Sławomir Majak, wówczas piłkarz niemieckiej Hansy Rostock. – Jeśli ktoś mówi o Gruzji, od razu mam przed oczyma tamtą „czerwień" – wspomina dziś były piłkarz. – Do momentu straty pierwszej bramki miałem bardzo dobrą okazję sam na sam. Gdybym wówczas strzelił, mecz być może potoczyłby się zupełnie inaczej. Patrząc jednak na jego przebieg, wynik końcowy był dla nas zdecydowanie zbyt okrutny. Naprawdę nie byliśmy wtedy aż tak słabą drużyną.

Dla wielu ówczesnych kadrowiczów mecz w Tbilisi to jednak wspomnienie nie tylko kompromitującego wyniku. – Gruzja była wówczas pod wielkim wpływem Rosji i to widzieliśmy na każdym kroku – dodaje Sławomir Majak. – Najbardziej rzuciły mi się w oczy wielkie pustki na trybunach stadionu, który był komunistycznym molochem i gdzie jedynymi kibicami było... wojsko. Utkwił mi w pamięci szczególnie widok tych uzbrojonych żołnierzy z wielkimi, charakterystycznymi czapami na głowach. Niby był to poważny mecz eliminacyjny do mundialu, ale panowała zdecydowanie dożynkowa atmosfera. Przed meczem prawie w ogóle nie wychodziliśmy z hotelu. Tylko na trening i z powrotem. Wszędzie pachniało mocną komuną, w hotelu warunki były słabe. Pokoje mieliśmy wprawdzie duże, ale niezbyt czyste. Specjalnie nas to jednak nie zaskoczyło. Zabraliśmy ze sobą nawet kucharza, bo poważnie się obawialiśmy, że z tamtejszym jedzeniem może być naprawdę różnie.

Dla Jerzego Brzęczka pierwsze pozasportowe skojarzenie z Tbilisi to niemalże egipskie ciemności. – Jadąc wieczorem z lotniska, mieliśmy wrażenie, że wszędzie naokoło jest ciemno. Światła paliły się tylko w nielicznych miejscach. Przedziwny widok. To były jednak kompletnie inne czasy niż teraz. Jadąc do Tbilisi, mieliśmy pewne obawy, co tam zastaniemy. Na szczęście do żadnego incydentu nie doszło. Gdyby nie wynik, moglibyśmy nawet powiedzieć, że braliśmy udział w fajnej, egzotycznej eskapadzie – opowiada wicemistrz olimpijski z Barcelony.

Gorące tereny ?potrafiły nas sparzyć

Dziś Tbilisi wygląda inaczej i niespodzianek być nie powinno. Ale to nie oznacza, że będzie łatwiej. Polacy w ostatnich latach potrafili już wygrywać na tak trudnym terenie, chociaż często wyszarpując komplet punktów jak w meczach z Kazachstanem (Leo Beenhakker), Azerbejdżanem (Paweł Janas i Leo Beenhakker), ale również boleśnie przegrywać, jak chociażby z Armenią w Erywaniu podczas eliminacji Euro 2008. Gruzja nie jest też rywalem, którego dobrze znamy. Graliśmy z nimi dotychczas zaledwie trzy mecze. Odnieśliśmy w nich dwa zwycięstwa: okazałe 4:1 w 1997 r. oraz skromne 1:0 w 2011 r. w meczu towarzyskim za kadencji Franciszka Smudy. Bramkę zdobył wówczas Jakub Błaszczykowski.

Dlatego Jerzy Brzęczek, wujek Błaszczykowskiego, studzi nieco emocje: – Przestrzegałbym przed dopisywaniem sobie przed meczem kompletu punktów. Reprezentacje krajów z tamtych rejonów świata są nieobliczalne. Temperament, żywiołowa publiczność – trzeba być przygotowanym na wszystko.

Piłka nożna
Paris Saint-Germain - Inter Mediolan o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Finał nienasyconych
Piłka nożna
W finale Ligi Mistrzów nie będzie trzech Polaków. Inter zagra z Paris Saint-Germain
Piłka nożna
Barcelona nie wygra Ligi Mistrzów. Wrócą jeszcze silniejsi
Piłka nożna
Dembele. Geniusz z piłką przy nodze
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Barcelona z piekła do nieba i z powrotem, Inter pierwszym finalistą
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku