Nie Yaya Toure, nie Gervinho, nie Wilfried Bony, ale Boubacar Barry został bohaterem Wybrzeża Kości Słoniowej. To on w ostatniej serii rzutów karnych obronił strzał bramkarza Ghany Brimaha Razaka, a po chwili pewnym strzałem dał swojej drużynie zwycięstwo i drugie w historii mistrzostwo Afryki.
Bramkarz KSC Lokeren przez całe spotkanie nie miał zbyt dużo pracy. Początek finału był pokazem futbolu dla koneserów. Ciężko było oglądać równie nerwową co bezbarwną grę. Oba zespoły wyglądały tak, jakby paraliżowała je świadomość stawki tego meczu.
W drugiej połowie działo się już więcej, ale nadal brakowało najważniejszego - goli. Ghana oddawała potężne strzały na bramkę rywali, jednak były na tyle niecelne, że nie miały prawa zagrozić Boubacarowi Barry'emu. Potem to Wybrzeże Kości Słoniowej atakowało, a zawodnicy z Ghany patrzyli, jak po strzałach piłka lądowała na trybunach.
Po 90. minutach było 0:0. O zwycięstwie miała zdecydować dogrywka. Ale również nie zdecydowała. Piłkarze zdecydowanie nie mieli ochoty tracić sił. Czekali na karne, grali od niechcenia, więcej energii niż na konstruowanie akcji poświęcali na przepychanki i kłótnie. Stało się jasne, że najlepsza reprezentacja Afryki znana będzie po rzutach karnych.
Po dwóch pierwszych seriach kibice Ghany zapewne szykowali się do otwierania szampana. Czary trenera Avrama Granta, który na ten mecz, jak na wszystkie poprzednie, założył szczęśliwą niebieską koszulkę. Jednak na selekcjonerze Wybrzeża Kości Słoniowej Herve Renardzie gusła w wykonaniu Izraelczyka najwyraźniej nie robiły wrażenia. Francuz stał i z kamienną twarzą oczekiwał na kolejne strzały.