– Gdyby ktoś powiedział mi w święta, że znów będę w finale, pewnie bym się tylko uśmiechnął – mówi Tuchel, pierwszy trener, który rok po roku zagra o trofeum z dwoma różnymi zespołami.
Przed rokiem poprowadził do finału Paris Saint-Germain, ale w Lizbonie uległ Bayernowi i w Wigilię katarscy właściciele wskazali mu drzwi. Teraz wraca do Portugalii mądrzejszy o doświadczenia.
Po zwolnieniu z Paryża Tuchel nie miał wiele czasu na odpoczynek. Już kilka tygodni później przyjął propozycję Romana Abramowicza i zaczął pracę w Londynie. Szybko potwierdził, że jest fachowcem wysokiej klasy. Pod jego wodzą Chelsea poniosła tylko pięć porażek w 29 meczach. Zyskała też psychologiczną przewagę, wygrywając oba spotkania z Manchesterem City – w Premier League i półfinale Puchar Anglii. Tuchel nie przecenia jednak znaczenia tych zwycięstw.
Bliźniaki z przedmieść Paryża
– W finale wszystko zaczyna się od zera. Przeciw drużynom Guardioli zawsze gra się ciężko. Oglądałem jego Barcelonę, by uczyć się, jak bronić i atakować. Nie waham się powiedzieć, że City, podobnie jak Bayern, byli w tym i w poprzednim sezonie dla wszystkich w Europie punktem odniesienia – nie szczędzi rywalom pochwał Tuchel.
Guardiola buduje maszyny do wygrywania, jego zespoły regularnie uznawane są za faworytów, ale w ostatnich latach nie przekładało się to na wyniki. W Monachium wisiało nad nim hiszpańskie fatum – Bayern w półfinałach eliminowały kolejno Real, Barcelona i Atletico. W Manchesterze barierą nie do przejścia był już ćwierćfinał. Pojawiły się głosy, że sukcesy Guardiola potrafił odnosić tylko w Katalonii.