Ale chyba każdy ma swój rozum. Chcę być posłem, żeby służyć Polsce, chcę pracować w PZPN, aby służyć polskiej piłce. Mam wrażenie, że część obecnych działaczy związku jest tam po to, by czerpać z tego konkretne korzyści, mające także wymiar finansowy. A korzystając ze swoich pozycji, przez służbowe garnitury, samochody, wyjazdy dodają sobie prestiżu, na który wielu z nich nie zasługuje. Podnieca ich sama władza i myślą, jak ją utrzymać. Interes piłki jest na drugim planie. Nie mówię, że to wszystko odbywa się nielegalnie. PZPN na pewno na wszystko ma rachunki i kwity, z premiami finansowymi i milionowymi wydatkami na public relations włącznie. Tyle że to nie jest normalne w sytuacji, kiedy setki polskich klubów głodują.
Czytaliśmy, że obiecuje pan pół miliarda złotych na ich potrzeby. Skąd pan weźmie tyle pieniędzy?
To akurat nie problem. Jeśli potencjalni sponsorzy otrzymają sygnał, że wraz ze zmianą władz w PZPN poprawi się wizerunek futbolu, bo chuligani znikną ze stadionów, to szybko pojawią się w polskiej piłce. Poza tym PZPN chomikuje dziś ogromne pieniądze, można wyemitować obligacje, trzeba też rozmawiać o pieniądzach z Ministerstwem Sportu i Turystyki czy z UEFA.
Prezes Zbigniew Boniek powiedział „Rzeczpospolitej", że związek wydaje pieniądze na bieżąco, a około 160 mln złotych leży w banku jako rezerwa.
Leży i co? Boniek się cieszy, że będzie miał z tego 4 mln odsetek? Przecież tak się nie prowadzi interesu. Skoro te pieniądze są, to powinno się je przeznaczyć na rozwój. Jestem dobrze zorientowany w sytuacji klubów pierwszoligowych. Jeśli im się nie pomoże finansowo, to padną. Jak można nie pomóc, siedząc na pieniądzach? Przypadek klubów ekstraklasy jest inny. Niektóre z nich popadły w kłopoty, ponieważ są źle zarządzane.
Ale pańska Polonia też kiedyś wpadła w tarapaty. Chyba zbyt dobrze płacił pan zawodnikom, szybko tracił zaufanie do trenerów, aż w końcu sprzedał pan klub, zresztą biznesmenowi, który okazał się niewiarygodny.