Siedem minut przed końcem meczu Thibaut Moulin uderzył z dystansu, a piłka wpadła do siatki obok bezradnego Keylora Navasa. Legia w tym momencie prowadziła z wielkim Realem Madryt 3:2. Z Realem, który 11 razu zdobył Puchar Mistrzów, który broni trofeum w tym sezonie, który został przez FIFA uznany klubem wszech czasów. Real przegrywał na pustym stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie z klubem, który w pierwszym meczu LM na tym samym obiekcie został rozniesiony w proch i pył przez Borussię Dortmund 0:6, z tym samym klubem, który przegrał w tym sezonie w Niecieczy czy w Szczecinie.
Prowadzenie trwało zaledwie 120 sekund, gdyż w 85. minucie wyrównał Mateo Kovacić, ale nawet remis 3:3 z Realem Madryt jest wynikiem spektakularnym. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że minęły 57 sekundy od pierwszego gwizdka sędziego Pavela Kraloveca, a Legia po fenomenalnym uderzeniu Garetha Bale’a przegrywała już 0:1. Drugą bramkę podopieczni Zinedine’a Zidane’a dołożyli w 35 minucie, a zdobywcą gola był Karim Benzema.
A mimo to zawodnicy Jacka Magiery potrafili wyciągnąć z 0:2 i wyjść na prowadzenie. Zupełnie jakby przeciwnikiem nie był królewski Real tylko Korona Kielce (w weekend legioniści w Kielcach ze stanu 0:2 doprowadzili do 4:2).
Oczywiście Real nie zagrał w Warszawie wielkiego spotkania. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że po wygranej w Madrycie 5:1 przed dwoma tygodniami i szybkim wyjściu na prowadzenie w Warszawie, piłkarze Zidane’a zlekceważyli rywala. W dodatku nie pomógł im szkoleniowiec. Francuz wystawił w pierwszym składzie aż czterech napastników. W środku pola biegało tylko dwóch pomocników. I Legia potrafiła to wykorzystać. Sporo akcji zawiązywała właśnie środkiem.
Dodatkowo aż trzem zawodnikom gospodarzy wyszły tego wieczora strzały życia. Bo Legia zdobywała naprawdę piękne gole. Vadis Odjidja-Ofoe uderzył z dystansu, po tym jak minął jednego z obrońców Realu, a piłka zanim wpadła do siatki odbiła się jeszcze od spojenia słupka z poprzeczką. To był gol kontaktowy – zdobyty tuż przed przerwą. Po zmianie stron wyrównał Miroslav Radović, który zaczął akcję na skrzydle, ściął do środka i uderzył – jak mówiło się na podwórku – z czuba.