Robert Lewandowski strzelił 13 goli w pierwszych dziewięciu kolejkach Bundesligi. Nikt wcześniej nie miał równie mocnego początku sezonu w niemieckiej lidze. Polski napastnik zdobył też pięć bramek w trzech spotkaniach Champions League, gola dorzucił w Pucharze Niemiec (po zamknięciu tego wydania gazety Bayern grał z VfL Bochum). Statystyki ma na poziomie dotychczas zarezerwowanym dla Leo Messiego i Cristiano Ronaldo – w tym sezonie zdobywa gola średnio co 65 minut. Jeśli w lidze utrzymałby dotychczasowe tempo, sezon zakończyłby z 49 trafieniami na koncie.
Taki wynik jest nierealny. Jednak sam fakt, że Lewandowski może myśleć o pobiciu rekordu swojego wielkiego poprzednika w Bayernie, legendarnego Gerda Müllera, który strzelił 40 ligowych goli w sezonie 1971/72, dobitnie świadczy o jego formie.
Koniec samotności
A przecież jeszcze nie tak dawno temu kapitan reprezentacji Polski mówił, że chce odejść z Bayernu – temu właśnie miała służyć zmiana agenta na Izraelczyka Piniego Zahaviego. Jeszcze w zeszłym sezonie były reprezentant Niemiec Dietmar Hamann nazywał Lewandowskiego „samotnikiem" i twierdził, że jest on jednym z problemów w szatni klubu z Bawarii. Mówiono o nim, że jest „bardziej samolubny od Arjena Robbena", że napędzają go wyłącznie indywidualne statystyki.
Bayern zdobywał tytuły, Lewandowski kolekcjonował złote armatki, które w Niemczech dostaje król strzelców, ale nawet na odległość było widać, że to nic więcej niż małżeństwo z rozsądku. Świetnie wymyślone i przynoszące profity obu stronom, ale bez miłości.
Tymczasem dziś media, kibice i fachowcy na nowo zachwycili się Lewandowskim. Polak, który nigdy nie okazywał przywiązania do żadnego klubu – co było wykalkulowanym działaniem – właśnie staje się legendą Bayernu. I chyba mu się to podoba.