Szefostwo spółki Ekstraklasa SA – czyli PZPN plus 16 klubów najwyższej klasy rozgrywkowej – podczas konferencji prasowej przekonywało, że zmiana frontu w kwestii podziału punktów po rundzie zasadniczej (jeszcze w styczniu Ekstraklasa SA twierdziła, że nie widzi potrzeby zmian) jest efektem nacisku ze strony piłkarskiego środowska.
– Naszym obowiązkiem jest wsłuchiwanie się w głos klubów, piłkarzy, kibiców i ekspertów. A większość z nich krytykowała podział punktów jako niesportowy. Słyszeliśmy głosy mówiące, że w pierwszej części sezonu mecze są tylko o połowę punktów – mówił Marcin Stefański, dyrektor logistyki rozgrywek.
On, a także dyrektor spółki Dariusz Marzec bronili jednak reformy. Mówili, że swoją rolę spełniła, bo piłkarze grają więcej, i to spotkań z silnymi rywalami, co oznacza lepsze przygotowanie do meczów w Europie. Pokazali też liczby świadczące o zwiększeniu frekwencji oraz mówili o „podwójnej kumulacji", tzn. że pierwszy raz emocje rosną na koniec rundy zasadniczej, a drugi na koniec sezonu.
Trochę racji Ekstraklasa SA ma, chociaż opowiadanie o wzroście frekwencji jest bałamutne, przecież w obecnym systemie mamy o siedem kolejek więcej, więc siłą rzeczy liczby rosną. W tym czasie oddano też do użytku kolejne nowoczesne stadiony, np. ten w Białymstoku. Kumulacja emocji jest większa, ale jednak przeciwko dzieleniu punktów była większość środowiska, łącznie z kibicami.
Rezygnacja z podziału była już niemal pewna kilkanaście tygodni temu, gdy prezes PZPN – głównego udziałowca spółki Ekstraklasa SA – Zbigniew Boniek nie zostawił suchej nitki na reformie.