Rzeczpospolita: Mecz z Kazachstanem zapowiadano jako próbę wywabienia plamy i „odbudowy nadszarpniętego zaufania". Po wygranej 3:0 pańskie zaufanie zostało odbudowane?
Zbigniew Boniek: Nie bardzo rozumiem, o jakich plamach mowa i o jakim odbudowywaniu zaufania ludzie debatują. To jest sport, piłka nożna, można przegrać mecz, dlatego dziwią mnie takie mocne opinie po pierwszej porażce w tych eliminacjach. Z Kazachstanem zagraliśmy bardzo dobry mecz, stworzyliśmy dużo sytuacji, wynik mógł być znacznie wyższy. Arek Milik sam powinien był zdobyć dwie albo trzy bramki, Kamil Grosicki miał świetną okazję, Kuba Błaszczykowski zachował się w polu karnym nazbyt altruistycznie, gdy podawał do Milika, zamiast samemu uderzać. W dodatku sędzia zabrał nam gola z rzutu wolnego Roberta Lewandowskiego, kiedy piłka ewidentnie przekroczyła linię. Cóż, trudno, zdarza się. Natomiast gdy czytam niektóre komentarze, widzę, że bardzo trudno jest wszystkich usatysfakcjonować. Czy ludzie w ogóle zadają sobie trud, żeby przeprowadzić jakąkolwiek analizę, jak może wyglądać mecz, czy tylko bazują na stereotypach? U nas jest tak, że skoro gramy z Niemcami, to znaczy, że będziemy się 90 minut tylko bronić, a jak z Anglią, to będziemy wyprowadzać kontry. Gdy przyjeżdża Kazachstan publiczność oczekuje, że przez półtorej godziny nie zejdziemy z ich połowy, albo najlepiej z ich pola karnego. To już dawno nie te czasy. Ale w poniedziałkowym meczu mieliśmy pełną kontrolę, zadanie było jasne, mieliśmy wrócić na zwycięską drogę, i to się udało.