Gigant streamingu flirtuje ze sportem „na żywo” od dłuższego czasu, bo już półtora roku temu pokazał „The Netflix Cup”, czyli turniej golfowy z udziałem sław golfa oraz kierowców Formuły 1. Później był towarzyski mecz Carlosa Alcaraza z Rafaelem Nadalem, walka Mike'a Tysona i Jake'a Paula – podobno stała się „najchętniej oglądaną transmisją sportową w historii” - oraz dwa świąteczne mecze NFL, a ostatnio pierwsza z imprez wrestlingowej WWE.
To wydarzenia mniej lub bardziej incydentalne, które przekonały szefów Netflixa, że seriale („Drive to Survive”, „Break Point”, „Sprint”, „Ostatni taniec”) to nie wszystko, a transmisje sportowe otwierają ścieżkę do pozyskiwania zupełnie nowych grup subskrybentów. Kontrakt na pokazywanie Formuły 1 byłby dla platformy pierwszą taką długoterminową inwestycją i to od razu dotyczącą jednej z najpopularniejszych dyscyplin na świecie.
Czytaj więcej
„Sprint” w pierwszym tygodniu emisji był szóstą najchętniej oglądaną produkcją na platformie. Czy słusznie i warto poświęcić mu czas?
Formuła 1 i Netflix. Nowy dom królowej motorsportu
Prawa do pokazywania wyścigów na terenie Stanów Zjednoczonych ma dziś ESPN, ale wart 90 mln dolarów rocznie kontrakt wygasa z końcem najbliższego sezonu. Taka cena to wręcz promocja, skoro – jak wskazuje „The Times” - Amazon chociażby płaci dziś miliard rocznie za transmisje czwartkowych meczów ligi futbolu amerykańskiego NFL. Chętnych na Formułę 1 będzie z pewnością więcej, bo zainteresowanie prawami wyraża także chociażby Apple.
Netflix byłby dla królowej motorsportu miejscem o tyle naturalnym, że produkowany przez platformę fabularyzowany dokument „Drive to Survive” przyniósł rozkwit zainteresowania dyscypliną. Oglądalność wyścigów od 2018 roku w Stanach Zjednoczonych wzrosła dwukrotnie, a – według organizatorów cyklu – ponad połowa z 45 mln fanów Formuły 1 w USA zaczęło śledzić rywalizację w ciągu ostatnich pięciu lat, a więc na fali zainteresowania serialem.