Ciarki nawet na pustym stadionie

W sobotę Grand Prix Polski w Warszawie. PGE Narodowy to jeden z ostatnich bastionów torów jednodniowych w cyklu, a koszty organizacji zawodów nieustannie rosną.

Publikacja: 12.05.2023 03:00

Bartosz Zmarzlik sezon Grand Prix rozpoczął od zwycięstwa Igor Kralj/PIXSELL/pap

Bartosz Zmarzlik sezon Grand Prix rozpoczął od zwycięstwa Igor Kralj/PIXSELL/pap

Foto: Igor Kralj/PIXSELL

Osiem lat temu, gdy żużel debiutował na Narodowym, organizatorzy sprzedali bilety w dwie doby. Impreza okazała się klapą. Pożegnanie Tomasza Golloba z Grand Prix przerwano po 12 biegach z powodu problemów z torem i maszyną taśmy startowej. To nie zraziło fanów. Warszawa była wizytówką cyklu aż do wybuchu pandemii, gromadząc co sezon ponad 50 tys. widzów.

Nie inaczej było przed rokiem, gdy żużlowcy wrócili do stolicy po pandemicznej pauzie. Kibice kupowali bilety już pod koniec 2019 r., a na ich wykorzystanie musieli czekać ponad dwa lata. I nie rezygnowali – według „Przeglądu Sportowego” zwrotów było tylko kilka tysięcy.

Czytaj więcej

Bartosz Zmarzlik na drodze po czwarte złoto. Grand Prix zaczyna od zwycięstwa

Dziś jest inaczej. Trzy dni przed zawodami w kasach wciąż było 10 tys. biletów, choć organizatorzy wciąż mają nadzieję na ponad 50-tys. frekwencję.

– Po pandemii widać dużą zmianę przyzwyczajeń kibiców. Wielu z nich decyzję o kupnie biletów podejmuje w ostatniej chwili. Ponadto wielu kibiców w ostatnich dwóch latach zmieniło swoje nawyki dotyczące odwiedzania osobiście imprez sportowych – tłumaczy „Rz” Przemysław Szymkowiak, media manager SGP na PGE Narodowym.

Widać to w żużlu choćby po lidze. O ile przed pandemią statystyczny mecz PGE Ekstraligi oglądało blisko 11 tys. kibiców, o tyle obecnie jest to ok. 9 tys.

– PZM prowadzi działania promocyjne. Dodatkowo ostatnie 14 dni to intensywna promocja zawodów dla mieszkańców stolicy, którzy weekendy planują często na bieżąco, na podstawie wydarzeń dostępnych w mieście – wyjaśnia Szymkowiak.

Boom na organizację Grand Prix na stadionach, służących raczej innym dyscyplinom, zaczął się w 2001 r. Wtedy cykl zadebiutował na tzw. sztucznych, jednodniowych torach w Berlinie, Cardiff i Sztokholmie. Później była m.in. egzotyczna, z dzisiejszej perspektywy, hala Vikingskipet w Hamar, zbudowana na igrzyska w Lillehammer (1994), a nawet stadion w Sydney.

– Tory jednodniowe pojawiły się w bardzo dobrym momencie. Myślę, że to przyszłość. Należy rozszerzać horyzonty i budować tory na stadionach tam, gdzie żużla nie ma na co dzień – ocenia w rozmowie z „Rz” trener reprezentacji Polski Rafał Dobrucki.

Był moment, gdy na takich obiektach organizowano ponad połowę rund GP. Teraz zostały dwie – oprócz Warszawy również Cardiff, ale i tam pojawił się znak zapytania, bo wspomnienie ubiegłorocznej edycji to głównie kiepski tor i pustki na trybunach, choć 19 tys. to wciąż drugi wynik frekwencyjny, po Warszawie.

– Jeżeli w Katarze można było zbudować stadion z kontenerów, który się potem spakowało, to równie dobrze coś takiego mogłoby powstać dla żużla – zauważa Dobrucki.

Wtóruje mu Marcin Majewski, do niedawna szef żużla w Canal+. – Sztuczne tory na stadionach były, są i będą. To, że kiedyś było ich więcej – zgoda. Rozmawiałem z juniorami, którzy w środę jeździli na próbie toru na Narodowym. Jeden z nich mówił, że tu nawet jak się wchodzi na pusty stadion, to ciarki idą po plecach – opowiada.

Majewski w rozmowie z „Rz” zauważa, że o rezygnacji z wielotysięczników na rzecz tradycyjnie żużlowych stadionów w mniej reprezentacyjnych miejscach – GP Chorwacji odbyło się w Donji Kraljevec, która formalnie jest wsią – decydują względy finansowe.

Organizacja rundy na Narodowym w zeszłym roku kosztowała 7,5 mln zł. Prezes PZM Michał Sikora wprost przyznał, że przyniosła sporą stratę. Za samo ułożenie toru trzeba było zapłacić Duńczykom ze Speed Sport 1,4 mln zł, czyli dwa razy więcej niż w 2015 r.

Istotne znaczenie dla przyszłości żużla w Warszawie będzie miał sam przebieg zawodów. Ubiegłoroczne, przez zdradliwy tor, nie porwały. W tym roku zdecydowano więc o renowacji nawierzchni. – Tor jest nieco inny: szerszy, a wydaje się też, że ma trochę bardziej podniesione łuki – wyjaśnia Dobrucki. – Jest wiele ścieżek do jazdy i powinno to dawać możliwości do mijanek.

To akurat świetna wiadomość dla Bartosza Zmarzlika, mistrza walki na dystansie, który w swojej bogatej kolekcji trofeów tego z PGE Narodowego jeszcze nie ma. Podobnie jak koledzy z reprezentacji, bo w Warszawie nie wygrał jeszcze żaden Polak. Teraz, obok aktualnego mistrza świata, wystartują także Maciej Janowski, Patryk Dudek i Dominik Kubera.

Początek sobotnich zawodów o 19.00. Transmisje w TTV i na player.pl

Osiem lat temu, gdy żużel debiutował na Narodowym, organizatorzy sprzedali bilety w dwie doby. Impreza okazała się klapą. Pożegnanie Tomasza Golloba z Grand Prix przerwano po 12 biegach z powodu problemów z torem i maszyną taśmy startowej. To nie zraziło fanów. Warszawa była wizytówką cyklu aż do wybuchu pandemii, gromadząc co sezon ponad 50 tys. widzów.

Nie inaczej było przed rokiem, gdy żużlowcy wrócili do stolicy po pandemicznej pauzie. Kibice kupowali bilety już pod koniec 2019 r., a na ich wykorzystanie musieli czekać ponad dwa lata. I nie rezygnowali – według „Przeglądu Sportowego” zwrotów było tylko kilka tysięcy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
żużel
Bartosz Zmarzlik znów zwycięski. W Rydze wygrał Grand Prix Łotwy
żużel
Korespondencyjny thriller w PGE Ekstralidze. Zwycięska porażka Apatora Toruń
żużel
Grand Prix we Wrocławiu dla Martina Vaculika. Pech Bartosza Zmarzlika
Moto
Kryzys u Bartosza Zmarzlika? Grand Prix we Wrocławiu może przynieść odpowiedź
żużel
PGE Ekstraliga. Stal Gorzów jedną nogą w półfinale
żużel
PGE Ekstraliga. Motor Lublin i Sparta Wrocław blisko półfinału