Osiem lat temu, gdy żużel debiutował na Narodowym, organizatorzy sprzedali bilety w dwie doby. Impreza okazała się klapą. Pożegnanie Tomasza Golloba z Grand Prix przerwano po 12 biegach z powodu problemów z torem i maszyną taśmy startowej. To nie zraziło fanów. Warszawa była wizytówką cyklu aż do wybuchu pandemii, gromadząc co sezon ponad 50 tys. widzów.
Nie inaczej było przed rokiem, gdy żużlowcy wrócili do stolicy po pandemicznej pauzie. Kibice kupowali bilety już pod koniec 2019 r., a na ich wykorzystanie musieli czekać ponad dwa lata. I nie rezygnowali – według „Przeglądu Sportowego” zwrotów było tylko kilka tysięcy.
Czytaj więcej
Bartosz Zmarzlik walkę o obronę tytułu indywidualnego mistrza świata na żużlu rozpoczął od wygranej w Gorican.
Dziś jest inaczej. Trzy dni przed zawodami w kasach wciąż było 10 tys. biletów, choć organizatorzy wciąż mają nadzieję na ponad 50-tys. frekwencję.
– Po pandemii widać dużą zmianę przyzwyczajeń kibiców. Wielu z nich decyzję o kupnie biletów podejmuje w ostatniej chwili. Ponadto wielu kibiców w ostatnich dwóch latach zmieniło swoje nawyki dotyczące odwiedzania osobiście imprez sportowych – tłumaczy „Rz” Przemysław Szymkowiak, media manager SGP na PGE Narodowym.