Bieganie po schodach to idealne rozwiązanie dla tych, którzy mają mało czasu, nie lubią zmiennej pogody i chcą oszczędzać stawy. Tu nie ma wymówek, klatkę schodową może znaleźć każdy: w swoim bloku, u sąsiada albo nawet w biurowcu, gdzie pracuje.
Ktoś ma godzinę na trening? Wystarczy włożyć koszulkę, spodenki, buty i wyjść za drzwi. W nowoczesnych biurowcach bardzo często organizuje się nawet zawody. Kiedy powstanie nowy budynek i trzeba go wypromować, to bieg po schodach jest idealnym rozwiązaniem. Tak właśnie swoją karierę zaczął najlepszy w tej chwili biegacz po schodach.
– W 2011 roku namówił mnie kolega, który wiedział, że będzie bieg na szczyt biurowca Rondo 1. Zapisałem się, zrobiłem dwa, trzy treningi w bloku dziesięciopiętrowym. Nie biegłem jeszcze w elicie, musiałem po drodze wyprzedzić kilku amatorów, ale byłem młody, sprawny, więc skończyłem chyba na czwartym miejscu. Straciłem do zwycięzcy cztery sekundy. Zacząłem się coraz bardziej interesować takimi biegami. Miesiąc później pojechałem do Berlina, startowałem w Czechach, na Słowacji i już w grudniu pojechałem do Bogoty na finał Pucharu Świata – mówi „Rzeczpospolitej" Piotr Łobodziński.
Tamten wyjazd polski mistrz wspomina jednak źle. Bogota jest położona na wysokości około 2640 m n.p.m. morza i bez obozu wysokogórskiego ciężko było rywalizować z miejscowymi zawodnikami, a Łobodziński nigdy nie był na obozie wysokogórskim.
Polak i Australijka Suzanne Walsh zdominowali w ostatnich latach tę konkurencję i jako jedyni na świecie mogą się z biegania po schodach utrzymywać (chociaż Łobodziński pracuje również jako trener personalny).