Spiker prosił o ciszę. Z głośników niemal bez przerwy leciały gitarowe riffy, potem mocna perkusja, lecz szczęśliwie dało się wszystko wyłączyć. 100 metrów rozpisane na odcinki może trwać i trwać, ale tym razem historia była krótka. Były rekordzista świata walczył tylko z dystansem, pozostali tworzyli tło.
Wystartował pozornie leniwie, ale i tak po chwili tylko on połykał przestrzeń tak, jakby nie było chłodu. Zegar pokazał: 9,89 – można było wystrzelić fajerwerki i grać „Rydwany ognia”. Pewnie Jamajczyk zamieniłby kilka takich ładnych startów na jeden złoty medal mistrza świata lub mistrza olimpijskiego, lecz sezon 2008 zakończył jako gwiazda zawodów komercyjnych i na razie to musi mu wystarczyć.
Zanim Powell przebiegł sprintem ostatnie metry, na Stadionie im. Wiesława Maniaka trwało dwugodzinne dziękowanie polskim uczestnikom igrzysk. Tomasz Majewski w ciągu kilku poolimpijskich tygodni musiał znosić największe trudy bycia osobą publiczną. W Szczecinie został wwieziony na stadion efektownym samochodem terenowym na rundę honorową obok Christana Cantwella, nawet Powell, który ma przecież złoto igrzysk w sztafecie 4x100 m, grzecznie stał za nim.
Polak skończył rywalizację na drugim miejscu, 2 cm za Cantwellem, tuż przed Reese’em Hoffą. Skończył konkurs zły. Za czwartym razem kula poleciała w okolice 21 m, lecz sędzia uznał, że kulomiot za wcześnie opuścił koło. Szkoda, bo nie miał racji. – Sędziowie za bardzo się przejęli swoją misją. Jestem zły, bo mistrz olimpijski powinien zawsze wygrywać – mówił. Pojedzie jeszcze na zawody do Szanghaju i Kawasaki, rewanż jest spodziewany.
Wydawało się, że Piotr Małachowski skróci emocje konkursu rzutu dyskiem do trzeciej kolejki, w której nie zdjąwszy nawet spodni od dresu, machnął 65,88 m, ale Węgier Zoltan Kovago okazał się sprytniejszy. Przeczekał dwie serie, a potem dwa razy rzucił powyżej 67 metrów. Drugie miejsce jest widać przypisane do Polaka. Virgilijus Alekna nie dojechał.