Jedni zbierają truskawki, a ja prowadzę biegi

Adam Czerwiński, który wygrał bieg na milę, jest dziś jednym z najlepszych pacemakerów w Europie, ale to mu nie wystarcza: marzy o wyjeździe na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Publikacja: 06.10.2020 17:35

Adam Czerwiński: – Przed startem sprawdzam obiekt, badam rozłożenie zegarów na trasie, prędkość wiat

Adam Czerwiński: – Przed startem sprawdzam obiekt, badam rozłożenie zegarów na trasie, prędkość wiatru, warunki atmosferyczne. Podczas samego startu muszę być skoncentrowany i pilnować czasu. Moim celem jest dobry wynik zawodników, z którymi startuję. Kiedy biją rekordy życiowe, mityngu czy kraju, to wracam do domu zadowolony.

Foto: NATALIA PODSADOWSKA / 11. TAURON FESTIWAL BIEGOWY

Jak się biega bez buta?

Podczas rywalizacji na milę faktycznie jeden z rywali mnie zahaczył i straciłem but. Nie miałem zbyt wiele czasu na reakcję, bo do wszystkiego doszło w połowie dystansu. Musiałem improwizować, postanowiłem gnać do mety. Nie chciałem, aby rywale zorientowali się, że nie jestem w pełni uzbrojony. Noga bolała, ślizgałem się, ale co mogłem zrobić. Chciałem wygrać, więc dałem z siebie wszystko. Na mecie nawet nie czułem zmęczenia. Bruk był jednak szorstki, więc mocno obdarłem palec.

Kenijczyk Conseslus Kipruto dwa lata temu podczas zawodów Diamentowej Ligi też zgubił but, ale wygrał. Panu zdarzyło się już kiedyś kończyć bieg boso?

Zdarzało się, że ktoś mnie zahaczył albo nadepnął mi na stopę, ale but nigdy nie spadł. Teraz miałem mniej szczęścia. Ciężko się biegło, przez chwilę pomyślałem nawet o zdjęciu drugiego buta, ale ostatecznie udało się dotrzeć do mety.

Reżim sanitarny związany z epidemią koronawirusa był uciążliwy?

Nie zwracałem na to uwagi. Oczywiście były maseczki i obowiązkowa dezynfekcja. Uczestników nie pojawiło się na starcie tylu, ilu w poprzednich latach. Atmosfera była jednak taka jak zawsze. Organizatorzy zadbali o świetny klimat: grała muzyka, zagrzewali nas spikerzy, pojawili się kibice. Gospodarze zrobili wszystko, abyśmy czuli się w Krynicy tak samo dobrze jak w poprzednich latach.

Który to był pana start w Tauron Festiwalu Biegowym?

Przyjechałem do Krynicy trzeci rok z rzędu. Zacząłem od 600 metrów, potem była mila. Na dłuższe dystanse się nie zapuszczam.

Nie chodziło nigdy po głowie, żeby spróbować rywalizacji w Iron Runie?

To intrygujące wyzwanie, świetna przygoda i idealna okazja do sprawdzenia organizmu. Na pewno kiedyś spróbuję. Obecnie moje przygotowanie wydolnościowe nie pozwala jednak myśleć o takim biegu. Mam też inne cele sportowe. Przygotowuję się do biegania krótszych dystansów i start w Iron Runie na pewno musiałbym przecierpieć, wylizać rany.

Prowadził pan w tym sezonie jedenaście biegów, dyktując tempo uczestnikom czołowych mityngów w Niemczech, Czechach, Szwecji czy we Francji. Jak zostaje się jednym z rozchwytywanych pacemakerów w Europie?

Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy podczas mistrzostw Polski poprowadziłem bieg Marcinowi Lewandowskiemu. Zazwyczaj na takich imprezach nie ma zająców (to tradycyjna polska nazwa pacemakera – przyp. red.), ale Marcinowi zależało na wyniku, a ja byłem jednym z niewielu mocnych zawodników, którzy nie planowali startu w zawodach. Udało się, byli ze mnie zadowoleni. Rok później o poprowadzenie biegu poprosił mnie Adam Kszczot. W tym samym czasie podpisałem kontrakt z menedżerem Januszem Szydłowskim i zobowiązałem się, że będę jeździł na mityngi, aby pełnić rolę pacemakera. Przyszedł pierwszy start zagraniczny, potem kolejny. Mam dobre wyniki, wywiązuję się z obowiązków, nie zepsułem żadnego biegu. Zawodnicy są zadowoleni, a ja się rozwijam. Liczę, że to nie koniec.

Jak przygotowuje się pan do biegu?

Muszę dbać o formę cały czas. Przed startem sprawdzam obiekt, badam rozłożenie zegarów na trasie, prędkość wiatru, warunki atmosferyczne... Szczegółów jest dużo. Podczas samego startu muszę być skoncentrowany i pilnować czasu. Moim celem jest dobry wynik zawodników, z którymi startuję. Kiedy biją rekordy życiowe, mityngu czy kraju, to wracam do domu zadowolony.

Pacemakerzy zazwyczaj wykonują swoją pracę, dyktują tempo na określonym odcinku, i schodzą z trasy. Nie kusi, żeby biec dalej?

Zdarzało mi się, że w wolniejszych biegach kończyłem pracę, przyspieszałem, a na końcu zwyciężałem. Są to jednak sytuacje, do których dochodzi bardzo rzadko. Podczas poważnych mityngów moja praca jest wyczerpująca, zużywam mnóstwo energii: muszę być cały czas skupiony, trzymać tempo, zbierać na siebie opór wiatru. Pokusa jest, ale muszę pilnować swojej roli. Nie mogę przeszkadzać innym zawodnikom. Musiałbym odsunąć się na bok, biec drugim albo trzecim torem, przepuścić szybszych. A czasem to, że wyglądam dobrze, jest tylko złudzeniem i kończąc prowadzenie, nie mam już siły.

Mówi pan o sprawdzaniu rozłożenia zegarów. A nie jest tak, że zawodowiec taki zegar ma po prostu w głowie?

Czuję, że go mam, kiedy robię spokojny trening. Łapię wówczas międzyczasy, sprawdzam je na mecie i faktycznie pokrywają się z moimi odczuciami. Podczas zawodów się jednak w takie rzeczy nie bawię, ryzyko jest zbyt duże. Skupiam się na zegarach. Czasem w newralgicznych punktach trasy stoją też trenerzy, którzy krzyczą, jakie mamy tempo.

Najtrudniej jest wtedy, kiedy pacemaker wyrwie do przodu, a zawodnicy tracą dystans i nie trzymają tempa?

Każdy startujący wie, jakie tempo musi zachować pacemaker. Zgadzają się, przytakują, a potem zając rusza i oni zostają w tyle, żeby czaić się na walkę o miejsca. Są takie przypadki. Niejednokrotnie jest też tak, że ustalenia zmieniamy tuż przed startem, już na bieżni.

Wynagrodzenie zależy od tego, czy wykona pan plan?

Czasem organizator zastrzega w umowie, że za występ dostanę określoną kwotę, ale połowa wypłaty trafi na moje konto dopiero, kiedy wywiążę się ze swoich obowiązków. Często jest tak, że jadę na zawody i nie wiem, ile dostanę za  bieg. To praca mojego menedżera. Ufam mu i skupiam się na swojej robocie. Wiem, że jeśli będę dobry, to pójdą za tym zarobki.

Da się w tej branży dobrze zarobić?

Czasem stawki są wyższe niż startowe zawodników uczestniczących w biegu, a czasem niższe. Różnie bywa, nie chcę mówić o konkretnych kwotach. Praca pacemakera to tylko półtora miesiąca w ciągu roku. Nie jest tak, że mogę potem leżeć i nic nie robić. Traktuję ją jako zajęcie sezonowe – jedni zbierają truskawki, a ja prowadzę biegi. To przygoda, nie sposób na życie.

Jest dziś pan najszybszym nauczycielem w Polsce?

To ładna etykietka, ale obecnie już drugi rok jestem na bezpłatnym urlopie, bo chciałem w pełni poświęcić się bieganiu. Mam 32 lata. Chcę się rozwijać, póki jestem szybki. Pracę w szkole trudno pogodzić ze sportem, bo pod względem czasowym to spore obciążenie. Prowadziłem zajęcia, miałem wychowawstwo, koordynowałem sekcję lekkoatletyczną... Zajęć było dużo i musiałem z czegoś zrezygnować. Postawiłem na bieganie. Kiedyś zakończyłem karierę, żeby utrzymać rodzinę, a teraz los dał mi drugą szansę. Prowadzeniem biegów przedłużyłem sobie sportowe życie. Wyciskam z biegania tyle, ile się da. I nie przestanę, póki sprawia mi ono radość. Biję przecież rekordy życiowe! Startuję dla siebie. Byłoby grzechem, gdybym przestał.

To prawda, że po zakończeniu kariery rozsyłał pan CV po szkołach?

Miałem odpowiednie wykształcenie, skończyłem Akademię Wychowania Fizycznego, więc zacząłem szukać pracy. Chodziłem, wysyłałem życiorysy, aż wreszcie kolega polecił mnie do szkoły w Sierczy, gdzie zwolniło się miejsce. Przeszedłem rekrutację i pracowałem przez pięć lat. Wreszcie przyszedł moment, w którym postanowiłem, że nie mogę się rozdrabniać. Wybrałem bieganie.

Dlaczego wcześniej, w 2014 roku, zakończył pan przygodę ze sportem? Naprawdę chodziło o brak powołania na halowe mistrzostwa świata w Sopocie?

Dorosłem, chciałem założyć rodzinę i musiałem ją utrzymać, a z biegania nie miałem zbyt wiele. Mistrzostwa świata w Sopocie były momentem przełomowym. Zostałem mistrzem kraju, ale nie dostałem powołania, choć władze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki mogły dać mi szansę. Nie wypełniłem wprawdzie minimum, ale kilku innym zawodnikom w podobnej sytuacji pozwolono na start. Mnie odesłano z kwitkiem. Podziękowałem więc trenerowi i zacząłem szukać sposobu na siebie. Nie było łatwo, trochę się tułałem.

Powrót kosztował pana dużo pracy?

Nic nie spadło mi z nieba. Pracowałem w szkole i w klubie, założyłem własną grupę biegową. Ciężko harowałem i dużo poświęciłem. Był czas, że nie mogłem nawet spokojnie usiąść, wypić kawy. Pomogła mi rodzina, zwłaszcza żona i rodzice. Ich wsparcie psychiczne było kluczowe. Nie poddałem się i dziś znów zdobywam medale mistrzostw Polski.

Staje pan na podium, choć konkurencja w kraju jest poważna.

Wygrywam z chłopakami, którzy trenują bieganie wyczynowo – mają szkoleniowców, jeżdżą na obozy zagraniczne. To ich przewaga. Tymczasem dwa lata temu podczas mistrzostw Polski w Lublinie na otwartym stadionie potrafiłem wyprzedzić Michała Rozmysa i minimalnie przegrałem z Kszczotem.

Myśli pan o tym, żeby powalczyć jeszcze o minimum na wielką imprezę?

W tym roku pojechałem na obóz do RPA. Zostawiłem rodzinę, wyłożyłem własne pieniądze i spędziłem trzy tygodnie z braćmi Lewandowskimi. Zrobiłem fajny wynik, zostałem w Toruniu podwójnym mistrzem Polski w hali, ale po odwołaniu mistrzostw Europy postawiłem na prowadzenie biegów, bo to moja przyszłość. Teraz planuję kolejne obozy, ale sytuacja nie jest prosta. Mam dużo obowiązków, a w domu dwójkę dzieci. Najbliższym celem jest minimum na halowe mistrzostwa Europy w Toruniu. Później są igrzyska...

Marzeniami sięga pan wyjazdu do Tokio?

Kilka miesięcy temu, po obozie w RPA, marzyłem o tym śmielej, ale teraz ciśnienie spadło. Muszę na nowo budować formę. Nie chcę składać żadnych deklaracji. Minimum kwalifikacyjne na 1500 m to 3.35. Moim zdaniem jestem w stanie biegać na poziomie 3.37, a w takiej sytuacji może zdarzy mi się dzień konia, trafię z formą i zrobię jakiś kosmiczny wynik. Najpierw muszę jednak wyleczyć się po sezonie, bo starty oraz podróże mocno obciążyły mój organizm. Sprawdzę kalendarz, zaplanuję logistykę i zobaczymy. Nie chcę za kilka lat żałować tego, że nie spróbowałem. Będę dalej inwestował w siebie. Zobaczymy, do czego mnie to doprowadzi.

WYNIKI FESTIWALU BIEGOWEGO

Jak się biega bez buta?

Podczas rywalizacji na milę faktycznie jeden z rywali mnie zahaczył i straciłem but. Nie miałem zbyt wiele czasu na reakcję, bo do wszystkiego doszło w połowie dystansu. Musiałem improwizować, postanowiłem gnać do mety. Nie chciałem, aby rywale zorientowali się, że nie jestem w pełni uzbrojony. Noga bolała, ślizgałem się, ale co mogłem zrobić. Chciałem wygrać, więc dałem z siebie wszystko. Na mecie nawet nie czułem zmęczenia. Bruk był jednak szorstki, więc mocno obdarłem palec.

Pozostało 94% artykułu
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Lekkoatletyka
Armand Duplantis kontra Karsten Warholm. Pojedynek, jakiego nie było
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska