Prowadził pan w tym sezonie jedenaście biegów, dyktując tempo uczestnikom czołowych mityngów w Niemczech, Czechach, Szwecji czy we Francji. Jak zostaje się jednym z rozchwytywanych pacemakerów w Europie?
Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy podczas mistrzostw Polski poprowadziłem bieg Marcinowi Lewandowskiemu. Zazwyczaj na takich imprezach nie ma zająców (to tradycyjna polska nazwa pacemakera – przyp. red.), ale Marcinowi zależało na wyniku, a ja byłem jednym z niewielu mocnych zawodników, którzy nie planowali startu w zawodach. Udało się, byli ze mnie zadowoleni. Rok później o poprowadzenie biegu poprosił mnie Adam Kszczot. W tym samym czasie podpisałem kontrakt z menedżerem Januszem Szydłowskim i zobowiązałem się, że będę jeździł na mityngi, aby pełnić rolę pacemakera. Przyszedł pierwszy start zagraniczny, potem kolejny. Mam dobre wyniki, wywiązuję się z obowiązków, nie zepsułem żadnego biegu. Zawodnicy są zadowoleni, a ja się rozwijam. Liczę, że to nie koniec.
Jak przygotowuje się pan do biegu?
Muszę dbać o formę cały czas. Przed startem sprawdzam obiekt, badam rozłożenie zegarów na trasie, prędkość wiatru, warunki atmosferyczne... Szczegółów jest dużo. Podczas samego startu muszę być skoncentrowany i pilnować czasu. Moim celem jest dobry wynik zawodników, z którymi startuję. Kiedy biją rekordy życiowe, mityngu czy kraju, to wracam do domu zadowolony.
Pacemakerzy zazwyczaj wykonują swoją pracę, dyktują tempo na określonym odcinku, i schodzą z trasy. Nie kusi, żeby biec dalej?
Zdarzało mi się, że w wolniejszych biegach kończyłem pracę, przyspieszałem, a na końcu zwyciężałem. Są to jednak sytuacje, do których dochodzi bardzo rzadko. Podczas poważnych mityngów moja praca jest wyczerpująca, zużywam mnóstwo energii: muszę być cały czas skupiony, trzymać tempo, zbierać na siebie opór wiatru. Pokusa jest, ale muszę pilnować swojej roli. Nie mogę przeszkadzać innym zawodnikom. Musiałbym odsunąć się na bok, biec drugim albo trzecim torem, przepuścić szybszych. A czasem to, że wyglądam dobrze, jest tylko złudzeniem i kończąc prowadzenie, nie mam już siły.