Pomysł nie był oryginalny. W wielkim świecie tak właśnie to zrobiono – półmaratony miejskie, które początkowo rozgrywano w ramach pełnych maratonów w Londynie, Berlinie, Nowym, Jorku lub Paryżu, zyskały samodzielność.
W Warszawie też przyjęto ten wzorzec – jesienny maraton w stolicy przestał się łączyć z półmaratonem. Od 2006 roku dostał swój wiosenny termin, z definicji otwierający sezon po zimie. Sukces był niemal natychmiastowy – choć dziś niespełna 1100 biegaczy (z 18 krajów) na starcie nie budziłoby wielkich emocji.
Wtedy – 26 marca 2006 roku – to był pierwszy rekord frekwencyjny, choć porównań ze światem nikt nie czynił, skoro w 2000 roku z okazji otwarcia mostu łączącego Kopenhagę z Malmö zgłosiło się do półmaratonu 79 tys. 719 osób.
Pierwszy start w pobliżu placu Zamkowego, pierwsza meta na Podzamczu – organizatorzy od razu dbali o atrakcje dla uczestników. Pierwszym tytularnym sponsorem była firma Carrefour (z tej okazji wśród imprez towarzyszących był wyścig z wózkami sklepowymi). Pewnie nie żałowała inwestycji, gdy do drugiego biegu przystąpiło kilkaset osób więcej. Zapamiętano, że honorowym starterem była sama Lidia Chojecka – uznana mistrzyni biegów na stadionie.
Najlepszych z lat pionierskich też pamiętano – przez cztery kolejne lata półmaraton w stolicy wygrywał ten sam Kenijczyk – Michael Karonei. Próbował z nim twardo walczyć późniejszy świetny olimpijczyk i rekordzista Polski w maratonie Henryk Szost, ale nawet on wówczas nie dawał rady. Tylko raz, w 2012 roku, zwyciężył Polak – Arkadiusz Gardzielewski (drugi był wówczas debiutant Yared Shegumo).