—korespondencja z Pekinu
W Ptasim Gnieździe w dzień roboczy już nie ma od rana tłumów na eliminacjach. Trochę zdarzeń do oglądania było, choć o polskie wzruszenia trudno – walczyły jedynie trzy sprinterki na 400 m, jedna – Patrycja Wyciszkiewicz awansowała do półfinału (poprawiwszy rekord życiowy – 51,31). Małgorzata Hołub (51,74) i Iga Baumgart (52,02) odpadły, choć też uzyskały najlepsze wyniki w karierze i sztafeta może być całkiem udana.
W innych konkurencjach Polek i Polaków z rana nie było, to dla nieco starszych kibiców może trochę dziwne, jeśli widzieli tyczkarki (do osiągnięcia finału wystarczyło skoczyć 4,55) lub dyskobolki (ostatnia awansowała z wynikiem 60,72) – w tych konkurencjach bywało przecież na mistrzostwach świata całkiem dobrze, przez lata.
Eliminowały się także biegaczki na 3000 m z przeszkodami. Mieliśmy kiedyś w tej konkurencji rekordzistkę świata, czas Justyny Bąk z 2002 roku – 9.22,29 jest ponad dwie sekundy lepszy od osiągnięcia liderki obecnych kwalifikacji w Pekinie, pani Habiby Ghribi z Tunezji. W skoku w dal panów trochę się działo: wygrał Amerykanin Jeff Henderson (8,36), 11 z 12 finalistów przekroczyło granicę ośmiu metrów.
I tak sportowy świat w poniedziałkowy poranek żyje wciąż wyczynem Usain Bolta, to znaczy śle wyrazy wdzięczności sprinterowi za to, że „... uniknęliśmy rzeczy nie do pomyślenia", jak napisała brytyjska biegaczka Jo Pavey (po latach brązowa medalistka z Osaki na 10 000 m po dopingowej dyskwalifikacji jednej z rywalek przed nią).