—korespondencja z Pekinu
Czekało się na te chody przed laty, bo mieliśmy fachowca nad fachowce w tej trudnej branży, dziś trzeba patrzeć co robią inni. Liczba mnoga tym razem trochę nieuzasadniona, bo Matej Tóth wybrał rozwiązanie indywidualne – po prostu ruszył niemal od startu własnym, ostrym tempem i samotnie doszedł do mety.
Zanim rywale się spostrzegli, że to dobry sposób na złoto, było za późno. Organizacja pościgu też nie była łatwa, bo jak to w chodzie – sędziowie mieli swoje ambicje. Próby pogoni oczywiście były, w pierwszej części dystansu w tej robocie miał swój ważny udział Łukasz Nowak, trzymał się 4-5 pozycji, ale styl chodu Polaka nie podobał się arbitrom, po 20 km zdjęli go z pekińskich ulic.
W połowie dystansu swój moment uniesienia przeżyli Chińczycy, bo na drugim miejscu pojawił się Lin Zhang, lecz tempa pościgu nie poprawił. Od 30 km drugi był Australijczyk Jared Tallent, trzeci Japończyk Takayuki Tanii i ten zestaw trzech panów T, zastał się aż do mety.
Pozostali Polacy bardzo widoczni nie byli. Rafał Augustyn wprawdzie do 35 km trzymał się końca pierwszej dziesiątki, lecz za ten wysiłek zapłacił, był 28. Najlepszy z polskiej trójki okazał się Adrian Błocki – 11. pozycja, którą spokojnie wypracował wyprzedzając rywali dopiero w drugiej części dystansu. Można napisać: ciszej szedł, dalej doszedł.