Korespondencja z Budapesztu
To był dla Kaczmarek jeden z najważniejszych i najlepszych biegów życia, w którym pokazała cierpliwość oraz klasę. Zaczęła spokojnie, bo jeszcze na drugim wirażu przed Polkę wysunęła się Holenderka Lieke Klaver. Nasza biegaczka na ostatniej prostej potwierdziła jednak, że ma nogi oraz płuca ze stali. Wyprzedziła wszystkie rywalki poza faworytką Paulino, wytrzymała presję goniących - tuż za nią była już Sada Williams - i minęła metę druga.
Kaczmarek już awansem do finału przedłużyła nową, piękną tradycję. Żadna Polka aż do 2019 roku nigdy nie pobiegła w finale mistrzostw świata. Sprint wydawał się poza naszym zasięgiem. Wreszcie w Dausze siódma była Justyna Święty-Ersetic, a ósma - Iga Baumgart-Witan. Rok temu wynik tej drugiej powtórzyła Anna Kiełbasińska. Kaczmarek wleciała wyżej.
- To wszystko brzmi cudownie i jeszcze do mnie nie dociera. Wiedziałam, że nie mogę się podpalić, skoro rywalizują ze mną sprinterki. Muszę biec swoje, bo na bieżni nie ma rywalek, jestem tylko ja. Ścinało mnie już, ale dałam radę. Kiedy za metą dostałam medal, to było bardzo ciężko. Chciałam, żeby ta runda honorowa już się skończyła, bo bolało, ale emocje mnie niosły i jakoś dałam radę - przyznaje Kaczmarek.