Korespondencja z Krakowa
Lekkoatleci medale dostaną w domu – zawody toczą się na Stadionie Śląskim, ale szefowie misji odbiorą je później, w Krakowie. Niektórzy sportowcy mogą być zaskoczeni, bo nie zdawali sobie sprawy, że rywalizują o podwójną stawkę. Przyjechali przecież na drużynowe mistrzostwa Europy, czyli zawody prestiżowe, nawiązujące do meczów lekkoatletycznych, których korzenie sięgają nawet 1965 roku.
Włączenie ich do programu igrzysk było sukcesem organizatorów, ale nie wszyscy uczestnicy o tym wiedzieli, bo za ich przeprowadzenie odpowiadała europejska federacja. Ci bardziej świadomi podkreślali, że medal traktują jako upominek symboliczny, ważniejsze są punkty dla zespołu. – Jeśli mnie kochają, to przyślą go pocztą – mówi Wojciech Nowicki, który wygrał wśród młociarzy.
Igrzyska europejskie. Tylko Ewie Swobodzie zaszkliły się oczy
– Co? Tu były jakieś medale? – dziwi się w rozmowie z „Rz” Holender Meno Vloon, który wygrał rywalizację tyczkarzy. – Mówisz mi o tym jako pierwszy – dodaje włoski sprinter Samuele Ceccarelli. – Duże są, ładne? Cholera, mogłem pobiec szybciej – mówi Szwed Andreas Kramer. – Dowiedziałam się o tym dzień przed startem – przyznaje „Rz” grecka tyczkarka Katerina Stefanidi.
Czytaj więcej
Organizatorzy wymarzyli sobie igrzyska europejskie jako imprezę, o której mówi cały świat, ale nie wspomnieli o tym lekkoatletom. Oni przyjechali na zawody drużynowe, nic o indywidualnych medalach nie wiedzą. Dekoracji nie będzie, bo niektórzy już wyjechali.
Organizatorzy chcieli zaprosić na Stadion Śląski całą Europę, więc rywalizację podzielono na trzy większe, nawet 16-zespołowe dywizje (rok temu w Superlidze, po wycofaniu się Ukraińców, było siedem drużyn), które rywalizowały od wtorku do niedzieli. Niektóre konkurencje wymagały dwóch serii. Medale przyznano globalnie, na bazie rezultatów ze wszystkich dni i biegów.