Większość kandydatów do podium spełniła oczekiwania, a kilku lekkoatletów wykorzystało sprzyjające okoliczności, żeby przeskoczyć z europejskiego drugiego szeregu do wagonu pierwszej klasy.
Czwarty raz z rzędu liczba medali w polskim worku jest dwucyfrowa – z poprzednich imprez przywoziliśmy po 12 – co potwierdza nasz status kontynentalnej potęgi. Zmieniają się akcenty, bo o ile cztery lata temu mieliśmy wśród medalistów parytet, to tym razem fundamenty pod sukces zbudowały kobiety, jedynym mężczyzną z Polski był na podium Wojciech Nowicki.
Ta porażka to nie wstyd
Sześć pań – Natalia Kaczmarek, Anna Kiełbasińska, Iga Baumgart-Witan, Justyna Święty-Ersetic oraz biegające w eliminacjach Małgorzata Hołub-Kowalik i Kinga Gacka – wypracowało na Stadionie Olimpijskim srebro sztafety 4 x 400 m, które dowodzi, że w mistrzostwach świata Polki zapłaciły rachunek za kontuzje, choroby i toksyczną atmosferę, a teraz wszystko jest już jak dawniej.
Czytaj więcej
Pia Skrzyszowska każdym kolejnym płotkiem uciekała rywalkom i z czasem 12.53 została mistrzynią Europy. To w Monachium dwunasty medal dla polskich lekkoatletów.
Niechęć do Kiełbasińskiej, która idzie swoją drogą, trenuje z Holendrami, a w Eugene odmówiła udziału w dwóch biegach jednego dnia w sztafecie mieszanej, zastąpiła umiarkowana życzliwość. Były gratulacje, słowa wsparcia oraz wspólna radość. Panie najwyraźniej uznały, że zgoda jednak buduje. Srebro oznacza, że z 11 ostatnich wielkich imprez przywiozły dziesięć medali. Trzon jest mocny, a podstawa – szeroka, skoro na podium przez pięć lat stało aż 11 zawodniczek, a sukces w Monachium to efekt pracy pięciu trenerów.