Rzeczpospolita: Ostatni medal – brązowy – na międzynarodowej imprezie zdobył pan w 2009 roku podczas mistrzostw świata na otwartym stadionie w Berlinie. Po prawie ośmiu latach sięgnął pan po złoto na HME w Belgradzie. To tak, jakby wrócił pan ze sportowego niebytu?
Sylwester Bednarek: Czekałem, długo czekałem. Przez te lata doświadczyłem tyle kontuzji. Ale walczyłem, nie poddawałem się. Dlatego, ze względu na to, co przeszedłem, tak bardzo się cieszę z tego, co udało mi się osiągnąć w ten weekend.
Miesiąc temu na mityngu w Bańskiej Bystrzycy pokonał pan poprzeczkę na wysokości 2,33. Czy to był istotny zwiastun powrotu do formy?
Pobiłem wtedy rekord życiowy i to już na początku halowego sezonu. To było przecież niedawno, dokładnie przed miesiącem. Nawet niewiele brakowało, żebym pokonał 2,35. Nie wiem dokładnie, jaką częścią ciała ściągnąłem poprzeczkę. Wiedziałem, że drzemią we mnie możliwości, że można jeszcze lepiej skakać. Trochę byłem zaskoczony. Ale czułem pewną rezerwę. W Polsce w ostatnich dwóch sezonach byłem najlepszy, ale kiedy przychodziło do startów międzynarodowych, to nawet nie wchodziłem do finału. Tak było na ostatnich igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i Europy. Tym razem walczyłem do końca i postawiłem kropkę nad i.
W Belgradzie wygrał pan wynikiem 2,32, ale w tym konkursie najważniejsza była psychika.